ZŁE FILMY: Tureckie Gwiezdne Wojny (1982)
- English
- Polski
Ostrzegam: dziś będzie ostro! Drogi czytelniku! Pamiętaj, że zostałeś ostrzeżony!!
Jak powszechnie wiadomo, w 1977 roku „Gwiezdne Wojny” George Lucasa zawojowały świat, na zawsze zmieniając kino popularne, w szczególności Science-Fiction. Jak to zwykle bywa, wielkie hity znajdują rychło licznych naśladowców i inspirują innych – raz lepiej a raz gorzej. Czy może istnieć ekstremalnie zła podróbka wielkiego hitu, nie licząc produkcji amatorskich? Jak pozuje turecki film „Człowiek, który uratował świat” (tytuł oryginalny: Dünyayı Kurtaran Adam), jak najbardziej może takie coś istnieć.
I tu mam problem, bo jak można opisać film, w którym, ale to nic nie ma absolutnie sensu? Ten film jest tak zły, że wszystkie taśmy i płyty z nim powinny być umieszczone w jakimś głębokim bunkrze i utrzymane w temperaturze zera absolutnego, by coś złego z nich się nie zmutowało.
Mamy tu brzydkich, szczerbatych aktorów (z wyjątkiem Maryli Rodowicz (Sic!)), po chamsku wmontowane skradzione fragmenty „Gwiezdnych Wojen” Lucasa, kartonowe rekwizyty, kiepsko zaaranżowane sceny walk (czyli nie zaaranżowane, a kręcone „na żywca”), kostiumy rodem z dziecięcego teatrzyku, i wszystko jest jak najbardziej produkcją filmową, którą wyświetlano oficjalnie (?) w kinach.
Zaczyna się ostro. Narrator z offu, na tle wyciętych, i rozciągniętych w pionie scen z SW (Ha ha! nie stać było na obiektywy anamorficzne, nawet dla projektora), opowiada nam o kosmicznej wojnie prowadzonej między ludźmi a jakimś Magikiem. Na tle lucasowskich „Wojen” dwóch facetów w hełmach motocyklowych z nałożonymi nań słuchawkami gada jakieś bzdury w stylu „Tu Tajfun, over”, po czym rozbija się się w tureckiej Kapadocji udającej obcą planetę, gdzie poznają piękne kobiety i tamtejszego Obi-Wana, pod kierownictwem którego zaczynają trening polegający na waleniu pięścią w głazy, które wybuchają pod uderzeniem pięści. Efekty specjalne w tych scenach osiągnięto filmując z bliska eksplozje granatów (Sic!), czego nawet Jackassowie by nie robili, ale jak widać to Turek potrafi.
Po drodze partnera bohatera wykańcza Magik przy pomocy kabelków z radiomagnetofonu i tekturki robiącej za robota. W ogóle ludzie złego robią nalot na jakiejś jaskinie gdzie ukrywają się dobrzy, a nasz bohater ucieka wraz z Rodowicz idąc na poszukiwania złotego mózgu…
„…A ja myślałem że chodzi o Złoty Członek…!”
W decydującej scenie bohater dokonuje ablucji w stopionym w.w. złotym mózgu, po czym wyposażony w kartonowy miecz obklejony „złotkiem” z PRLowskich batoników „Mulatek”, staje do ostatecznej walki. Po drodze nasz bohater rozwala markowanymi ciosami „szkieletory”, pluszowe misie pomalowane na bordowo, roboty z celofanu, mumie toaletowe, jakiejś odpustowe diabełki, i na koniec samego „bossa”, przepoławiając go na pół ciosem w stylu karate, po czym odlatuje Sokołem Milenium zajumionym Hanowi Solo. Finał filmu możecie sobie obejrzeć poniżej:
Można powiedzieć, że ten film stworzył nową szkołę montażu filmowego, zwaną umowie „kakofoniczną”. Sceny są cięte jak żyletką (nie zdziwiłbym się, gdyby faktycznie tak było w jakiejś dusznej, zakurzonej kanciapie robiącej za studio montażysty…) bez ładu i składu, z pominięciem podstawowych zasad jakie stosuje się podczas przechodzenia z planu do planu.
Warto zwrócić uwagę na ścieżkę „dźwiękową”: coś takiego, jak miksowanie dźwięków w tym filmie nie istnieje, jak jest muzyka, to nie ma efektów, jak nie ma efektów to jest muzyka. Oczyma wyobraźni widzę wąsatego, spoconego Turka w w.w. dusznej kanciapie użerającego się z radiomagnetofonem… A jaka to muzyka? Bezczelnie ukradziona z „Poszukiwaczy Zaginionej Arki” i kilku innych filmów. Efekt końcowy, wynikający z połączenia podskoków bohatera z tłem muzycznym jest niesamowicie komiczny.
Skąd w tym filmie wzięła się Maryla Rodowicz? Możemy tylko gdybać, że polska piosenkarka udała się do Turcji w celach turystycznych i wpadła w oko filmowcom kręcącym dzisiejsze filmidło. W sumie Maryla jest najładnijszym aktorem w całym tym filmie, problem tylko w tym, że się głupio uśmiecha i nic nie mówi…
Zastanawia mnie, co takiego twórcy filmu mogli sobie myśleć, przystępując do jego realizacji..? O to mamy próbę zrobienia czegoś w klimacie SF, czyli statki kosmiczne, roboty i inne bajery (wszystko kradzione, kiczowate i/lub z tektury, ale to teraz nieważne), a z drugiej strony widzimy coś co wygląda jak włoski film sandałowy skrzyżowany z kung-fu. Trzeba przyznać, rozdźwięk gatunkowy dość poważny…

„PODRUPKI RZONDZOM!!1”
Ciekawe jest to, że reżyser i główny aktor swego czasu seryjnie produkowali przeróbki zachodnich filmów (Turecki Star Trek, Turecki Superman, Turecki Brudny Harry, Turecki Mechanik, Turecki Mad Max, Tureckie Szczęki itp.) podobnymi metodami, min. skradzionymi fragmentami innych filmów, kiczowatymi dekoracjami i rekwizytami oraz aktorstwem poniżej średniej krajowej przedszkoli. Podobno te filmidła cieszyły się powodzeniem w tureckich wypożyczalniach wideo w Niemczech. Tej popularności inaczej, niż turecką dumą narodową, nie da się wyjaśnić…