ZŁE FILMY: „Delta Force 2” (1990)
- English
- Polski
Wytwórnia filmowa Cannon Films, zachęcona sukcesem pierwszej odsłony przygód komandosów z jednostki Delta, postanowiła wyprodukować sequel, tym razem opowiadający o walce z baronem narkotykowym z Kolumbii, niejakim Cotą. Film zaczyna się tradycyjnie od loga wspomnianej powyżej wytwórni Cannon Films – co wprowadza widza w specyficzny nastrój epoki VHSów i nocnych projekcji w Polsacie – po czym przechodzimy do karnawału w Rio (oczywiście, mówimy tu o karnawale, jaki można zainscenizować za garść dolarów), gdzie agenci DEA chcą aresztować w.w. Kolumbijczyka, ale zostają zastrzeleni w spowolnionym tempie.
W następnych scenkach rodzajowych widzimy jak boski Chuck Norris (występujący jako pułkownik McCoy) bije na kwaśne jabłko kilku skinheadów w chińskiej restauracji, a w międzyczasie Cota relaksuje się zabijaniem wieśniaków i ich dzieci, i gwałceniem ich żon (i w odwrotnej kolejności pewnie też , gdyż jest Złym z durnego filmu akcji). Rutynową prezentacje antagonistów mamy już za sobą.
Przy okazji wychodzi, że reżyser, brat Chucka – Aaron – jest raczej mizernym filmowcem, a cały film to potwierdzenie tezy o zgubnym wpływie nepotyzmu na sztukę. Lubuje się on się bowiem w ujęciach w zwolnionym tempie, tak ogólnie zresztą to cały film ma powolne tępo akcji. Powtórzę to jeszcze raz, żeby wiernie oddać moje odczucia: pooowooooooolne. Niby to ma być film akcji, ale tu tak wooolnooooo się ta akcja rozwija, więc w sumie akcji w nim nie ma.
Poza tym ma jeszcze jedną wadę: brakuje tu muzyki Alana Silvestriego z poprzedniego odcinka, jest tylko jakieś pogrywanie na flecie i syntezatorkowe smęcenie.
…Trailery kłamią!
Wracając do filmu: mamy tu pewne gatunkowe pomieszanie bo nasi komandosi znowu bawią się w gliniarzy, bo pojmali Cotę na pokładzie rejsowego samolotu (wyskakując na spadochronach!). W chwilę potem Cota zostaje zwolniony z więzienia (sic!) po wpłaceniu kaucji. WTF?? Nie jestem prawnikiem, ale czuć tu smród lenistwa scenarzysty na kilometr.
Potem Cota szybko mści się na kumplu Chucka, bezceremonialnie zabijając w jego własnym domu całą rodzinę. Chavez – bo tak mu na imię – leci do bananowej republiki aby pomścić rodzinę, co kończy się zagazowanem w prywatnej komorze gazowej Coty. Następnie pojmani zostają agenci DEA, którzy mają być straceni, więc Ameryka – pod przykrywką misji obserwacyjnej – wysyła Chucka Norrisa i generała Taylora w małym helikopterku (napakowanym komandosami i bronią palną ukrytą pod tapicerką) z misją uratowania zakładników i zrobienia porządku z Cotą.
I tu zaczyna się mój „kłopot” z tym filmem. Jest to typowy przykład eksploatowania rzeczywistych problemów, połączonych z ektrapolowaniem ich ad absurdum i następnie podsuwania radykalnych środków militarnych (tu reprezentowanych przez niezwyciężonego Chucka) jako jedynego rozwiązania owego problemu. To co mnie irytuje to to, że Amerykanie zdaje się właśnie tak postrzegają resztę świata i potem mają problem, bo rzeczywistość to nie film akcji (vide Irak).
Tymczasem Chuck Norris po swojemu penetruje siedzibę Złego, ale wpada do wspomnianej wcześniej prywatnej komory gazowej, po czym zaczyna się proces ulatniania gazu… Ale o to nadlatują dzielni komandosi swoim helikopterkiem, i odwalają akcję rodem z gry komputerowej „Jungle Strike”, ostrzeliwując rakietami willę Złego.
Nie mogłem znaleźć innego zrzutu ekranu, jak kto chce, niech zagra sam w tą grę, wtedy będzie miał akcje i emocje lepsze od tego całego filmu…
Chuck Norris wydostaje się i uwalnia swój gniew sublimując go w popęd przystający do Bohatera Nieustannej Akcji, owocujący pojmaniem Złego i wydzielenia mu solidnej dawki kopniaków z półobrotu.
Wracamy po chwili do klimatów z „Jungle Strike”, bo o to helikopterek generała Taylora spuszcza dwa sznurowadła robiące za liny (celowo używam określenia „sznurowadła”, bo ich grubość będzie miała za chwilę znaczenie). Związany, wierzgający Cota się odgraża, że wymiga się kaucją po raz drugi. Chuck Norris zastanawia się przez chwilę, czy nie pomóc sprawiedliwości dziejowej i odciąć sznurowadło nożem marki „Rambo”, ale po chwili linka się urywa i egzekucji na Cotcie dokonuje powszechne prawo ciążenia.
I to koniec filmu, no może jeszcze przedtem widzimy jak Cota pooooooooooowoooooooooliii spaaaaaada na zieeeeemieeeee (bo Aaaron Norris postanowił trzymać styl do końca) krzycząc tak, jakby chciał wybudzić ziewającego widza…
Jednym zdaniem: straszny suchar, klasa niżej od pierwszej części i nie warto sobie zawracać tym głowy. Naprawdę.