Japoński reżyser, producent i scenarzysta seriali i filmów animowanych Ryosuke Takahashi jest uważany za jednego z najlepszych twórców anime w studiu Nippon Sunrise, gdzie sławę zdobył ugruntowując nurt anime typu „Real Robot” w latach 80-tych zeszłego wieku. Charakterystycznymi cechami jego stylu jest bardzo trzeźwe i realistyczne spojrzenie na historię, wojnę i politykę międzynarodową oraz nawiązania do zagranicznych filmów i literatury, czego przykładem niech będzie omawiany tu już serial „Armored Trooper VOTOMS” pełnymi garściami czerpiący inspiracje z „Diuny”, „2001: Odysei Kosmicznej”, „Czasu Apokalipsy” i „Rambo”. Wcześniej jednak Takahashi zrealizował nie mniej istotny dla rozwoju gatunku serial „Fang of the Sun Dougram” wyświetlany w TV Tokyo w latach 1981-83 o podobnej stylistyce, co „AT VOTOMS”, czyli militaria końca XX w. przeniesione w Kosmos.
Dzieje Chirico Cuvie – kosmicznego żołnierza z galaktyki Astragius zmagającego się z demonami własnej przeszłości, politycznymi intrygami i zachwianym człowieczeństwem – nie zakończyły się wraz z ostatnim odcinkiem serialu „Armored Trooper VOTOMS”. Autor serialu, Ryosuke Takahashi, uzupełniał luki w nim poprzez OVA (obok tych, o których pisałem, nakręcono jeszcze „The Big Battle” dziejące się w przerwie między epilogiem, a głównym wątkiem serialu). W 1994 roku twórca całej serii, studio Sunrise wypuściło pięcioodcinkowy mini-serial OVA „Armored Trooper VOTOMS: Shining Heresy” (tytuł oryg. 装甲騎兵ボトムズ 赫奕たる異端, znany też jako „Armored Trooper Votoms: Heretic Saint” i „Armored Trooper Votoms: The Defrost”). Do tematu powrócono dopiero niedawno, tworząc min. prequel „Pailsen’s Files”, i sequele „Alone Again” i „Phantom Chapter”, pomyślane jako definitywne zwięńczenie epickiego cyklu.
Wracając do „Shining Heresy”: akcja dzieje się po trzydziestu paru latach od zakończenia pierwszego serialu. Galaktyka Astragius niewiele się zmieniła przez ten czas – Balarant i Gilgamesz dalej prowadzą ze sobą wyczerpującą wojnę jak gdyby nigdy nic. Wybudzony po trzech dekadach hibernacji Chirico znowu musi walczyć po to, aby przeżyć, tym razem wplątany w intrygi związane z konklawe wyboru nowego papieża kościoła z neutralnej planety Alegium, którego wyznawcy są po obu stronach galaktycznej wojny.
Czołówka:
http://www.youtube.pl/watch?v=I8U6iu_vHW8
Chirico staje znowu do walki, mając za przeciwników żołnierzy Giglgameszu, gwardię papieską i Nextant – kobietę-cyborg, będącą córką ambitnego oficera, mającego chęć sięgnięcia po papieską tiarę (tu daje znać o sobie pewna fascynacja twórców modnym wówczas cyberpunkiem, bo Nextant kojarzy mi się z Motoko Kusanagi z GITSa).
Niestety, ten mini-serial cierpi z powodu fabularnej zadyszki, wszak pierwszy serial nosił wszelkie znamiona wyczerpania tematu, więc kontynuacja balansuje na granicy niepotrzebnego naciągania. Poza tym „przeżywalność” głównego bohatera i jego umiejętności w poprzednich częściach były w miarę wiarygodne i nie przesadzone, to tutaj, niestety, autorzy przeszarżowali zbyt daleko w kilku miejscach, co powoduje że względny realizm, z którego znana jest cała saga, jest w tym serialu mocno naruszony.
Dodatkowo serial ledwie prześlizguje się po powierzchni bardzo ciekawego tematu, jakim jest związek religii i polityki, ale niestety, „Shining Heresy” równie szybko się zaczyna jak kończy, przez co ten temat jest ledwie zasygnalizowany. Inny potencjalnie ciekawy wątek dotyczący tego, jak kościół Alegium podchodzi do kwestii wojny, gdzie jego wyznawcy są po obu walczących stronach i wzajemnie się zabijają, jest zupełnie nieporuszony i zmarnowany.
Prawdopodobną przyczyną tego stanu rzeczy jest chęć skompresowania całej historii w pięciu odcinkach, co mogło być uzasadnione ograniczonym budżetem. Być może gdyby dać mu dłuższy rozbieg, dajmy na to, cały sezon (czyli 26 odcinków). wtedy można by było rozwinąć fabułę w stopniu bardziej satysfakcjonującym dla widza…
Animacja jest płynna i „miękka”, nie odbiegając od ówczesnych standardów i pojawia się nawet kilka efektów wygenerowanych komputerowo. Tu od tej strony nie ma nic do zarzucenia, i jest to mocny punkt programu.
Ostatecznie dostajemy coś, co jest bardzo nierówne. Z jednej strony miło jest zobaczyć Chirico znowu w akcji, i chwile zadumić się nad tragizmem jego losów (bo „Shining Heresy” obraca w pył budzące nadzieje zakończenie serialu „Armored Trooper VOTOMS” z 1984 roku), ale niestety fabuła, zgrabnie skrojona na potrzeby pięciu odcinków, ma duże pokłady niewykorzystanego potencjału i pozostawia u widza niedosyt.
W nawiązaniu do wcześniejszej notki, dziś na moment wracamy do rozrywanej przez stulecia zmechanizowanej wojny galaktyki Astragius, poprzez bliższe przyjrzenie się dwom OVA uzupełniającym opowieść o losach Chirico Cuvie, oraz dwunastoodcinkowym mini-serialowi „Armor Hunter Mellowlink” umieszczonym w tym samym świecie co „AT VOTOMS”.
Pierwsze wymienione OVA; „The Last Red Shoulder” (1985) i „The Roots of Ambition” (1988), są dodatkowymi odcinkami serialu, koncentrującymi się na przeszłości Chirico i jego niezwykłych umiejętnościach. Dodatkowo wprowadzają one postać dowódcy batalionu specjalnego Czerwonych Barków, pułkownika Yorana Pailsena (potem awansowanego na generała), opętanego chęcią stworzenia poprzez selekcje naturalną i trening idealnego żołnierza.
„The Last Red Shoulder” dzieje się w okresie pomiędzy opuszczeniem miasta Uoodo na planecie Melkia, a przylotem Chirico do zalesionego królestwa Kummen. Wraz z ocalałymi kolegami z rozwiązanej jednostki Czerwonych Barków planuje on zemstę na swym byłym przełożonym, generale Pailsenie, który w podziemiach zbombardowanej bazy wojskowej koło miasta Bakara, wraz z innymi członkami tajnego bractwa i pod ochroną swych byłych podkomendnych prowadzi badania nad zmodyfikowanymi genetycznie super-żołnierzami; Epsilonem i Fyanną.
W „The Roots of Ambition” przenosimy się do jeszcze wcześniejszego okresu, gdy Chirico był jeszcze rekrutem w batalionie Czerwonych Barków (któremu przewodzi – jeszcze pułkownik – Pailsen, nielubiany w sztabie generalnym ze względu na skrytość i brutalność), tuż przed zakończeniem wojny stuletniej. Na spowitej mgłą planecie Odon widzimy makabryczny trening w bazie szkoleniowej gdzie rekruci giną tuzinami, a Chirico ujawnia swoje niezwykłe uzdolnienia w zakresie walki i przetrwania, które są obiektem pożądania pułkownika i sekty z którą jest związany. Jednocześnie inni wojskowi Gilgameshu knują przeciw Pailsenowi i podsyłają do bazy na Odonie swego szpiega…
Obu tych krótkometrażowych filmów nie warto oglądać przed głównym serialem, gdyż rozgrywające się w nich wydarzenia są czytelne w kontekście tam opowiedzianej historii, i jeszcze bardziej kładą nacisk na fakt, że Chirico – mimo swych niezwykłych umiejętności – jest postacią tragiczną, która powstała dzięki wojnie i dla której to wojna jest całym jej życiem. Oba odcinki, w szczególności pierwszy wyjaśniają kilka kwestii pominiętych w serialu, min. dlaczego Chirico został usunięty z batalionu Czerwonych Barków i dlaczego miał zostać zabity w czasie tajnej misji na asteroidzie Lido.
Jakość wykonania jest wyraźnie lepsza od pierwszego lepszego odcinka serialu opowiadających o pierwszych przygodach Chirico, gdyż budżet można było łatwiej skoncentrować na porządnym wykonaniu 45 minutowego filmu.
Na maginesie: roku 2007 ukazał się mini-serial „Armored Trooper Votoms: Pailsen Files”, której akcja dzieje się tuż przed początkiem serialu, a tuż po „The Roots of Ambition”.
Na zakończenie posłuchajmy „Marszu Czerwonych Barków”:
„Armor Hunter Mellowlink”
Jest to dwunastoodcinkowy serial OVA umieszczony w tym samym świecie co „AT VOTOMS”, tylko dla odmiany opowiadający o konfrontacji pojedynczego człowieka z potężnymi maszynami wojennymi jakimi są VOTOMSy. Bohaterem jest szeregowiec Mellowlink – młody żołnierz, jedyny ocalały z masakry swego oddziału poświęconego przez swoich przełożonych po to aby dokonać szwindlu, i dodatkowo osądzony w swingowanym procesie pod absurdalnymi zarzutami. Mellowlink, uzbrojony w starą rusznicę przeciwpancerną, paczkę naboi, tytanowy bagnet i nieśmiertelniki poległych kolegów z oddziału dezerteruje, i szuka zemsty na oficerach uwikłanych w ten skandal. Każdy jego krok na drodze zemsty śledzi szykowny oficer wywiadu, z pewnych względów również zainteresowanych tą aferą…
W przeciwieństwie do Chirico, Mellowlink nie posiada super-umiejętności – ma tylko niesamowite szczęście, co przywodzi na myśl obserwacje z „Wiecznej Wojny” Haldemana, której to bohater też przeżył tylko dzięki zbiegowi okoliczności.
Z uwagi na większy realizm scen śmierci, krew i sceny tortur ta historyjka jest bardziej mroczna niż fabuła „AT VOTOMS” (z którym ten serial jest luźno powiązany, acz niektóre miejsca i wydarzenia są wspólne), nie mówiąc o tym, że autorzy nie przestają w każdym odcinku pokazywać wojskowych i arystokratów jako skończonych skurwysynów gotowych poświęcać i wykorzystywać swych podwładnych. Mellowlink, obok szczęścia, musi polegać na własnej pomysłowości, niezależnie od tego, czy musi walczyć na pustyni, we wraku gwiezdnego krążownika, w dżungli, czy na arenie Battlingu – czarnorynkowego „sportu”, znanego z serialu „AT VOTOMS”, gdzie weterani wojenni walczą w mechach ze sobą ku uciesze obstawiającej zakłady gawiedzi. Jednak mimo początkowej sztampowości „zaczynu” (zemsta to zbyt często używany wątek…) zakończenie jest przewrotne i niestandardow, i tradycyjnie dla anime tego typu antyheroiczne.
Animacja jest lepsza od „AT VOTOMS” i jest już bliska temu, co mogliśmy podziwiać już w latach 90-tych i co jest uważane za standard w anime – w końcu kilka lat robi różnicę w technologii produkcji, ale w czołówce animatorzy umyślnie starali się nawiązywać do stylu starszej animacji.
Muzyka z napisów końcowych – „Vanity”:
P.S. VOTOMS jest angielskim skrótem od Vertical One-man Tank for Offence and ManevrouS, co można przetłumaczyć jako Jednoosobowy Pionowy Czołg Zaczepno-Manewrowy.
Dzisiaj mam przyjemność zaprezentować naszpikowany akcją klasyczny serial anime pt. „Armored Trooper VOTOMS” (tyt. oryg. 装甲騎兵ボトムズ, Sōkō Kihei Botomuzu), nadany po raz pierwszy przez TV Tokyo w latach 1983-84. Serial ten zainspirował jeszcze następne mini serie OVA, czyli sequele, prequele itp. oraz wiele gier komputerowych i konsolowych (znanych, niestety, tylko w Japonii).
Jest to epicka opowieść z gatunku „mecha” (a dokładniej tzw. „real robot”) w klimatach klasycznej militarnej opery kosmicznej, budzącej skojarzenia z pracami Roberta A. Heinleina i Joego Haldemana. Akcja rozgrywa się w dalekiej galaktyce Astragius, tuż po zakończeniu stuletniej wojny między dwoma gwiezdnymi imperiami; Konfederacją Gilgameszu i Unią Balarantu.
Bohaterem (a raczej antybohaterem na skalę byroniczną) jest Chirico Cuvie, były żołnierz elitarnej jednostki Czerwonych Barków do zadań specjalnych, będący doskonałym pilotem tytułowych VOTOMS (w skrócie „AT”). Pod tą ogólną nazwa kryją się humanoidalne roboty występujące w różnych typach, przeznaczone do walki w każdym terenie, które w galaktyce Astragius są równie podstawowym wyposażeniem wojskowym, jak obecnie „kałasznikowy”.
W dniu zawarcia rozejmu Chirco dokonuje wraz z innymi żołnierzami tajnego rajdu na bazę na asteroidzie, gdzie przypadkiem znajduje kapsułę z niezwykle piękną kobietą. Zdradzony przez swoich kompanów, zostaje ranny, po czym jest pojmany przez siły Gilgameszu, i traktowany jako zdrajca. Wkrótce Chirico udaje się uciec, po czym jest zmuszony ukrywać się przed wszystkimi armiami wszechświata w rządzonym przez gangsterów i skorumpowaną policję mieście Uoodo…
Tak zaczyna się licząca pięćdziesiąt parę odcinków epopeja, w czasie której bohater, wraz z poznanymi w Uoodo przyjaciółmi – handlarzem bronią w średnim wieku Grotho, drobnym kombinatorem Vanillą i uroczą Coconną – przemierza przez szereg planet, wikłając się w różne wojny i rozróby, natrafiając przy tym na tajemniczą sektę, której spisek może zagrozić pokojowi we wszechświecie, i do którego to kluczem jest owa tajemnicza kobieta spotkana na asteroidzie.
Atutem serialu jest duża ilość walk w każdym odcinku, toczonych w dżungli, pustyni, w mieście i w Kosmosie przy użyciu „mechów” i innych machin bojowych, co powinno zadowolić każdego domorosłego militarystę. Autorzy serialu nie bawią się nadmiernie w psychologię bohaterów – właściwie cały serial to pasmo bitew z użyciem pojazdów różnych rodzajów, z domieszką romansu, starożytnych zaginionych kosmicznych cywilizacji i dorzuconym od czasu do czasu humorem i ironią w partiach z udziałem Coconny i Vanilly.
W czasie owych potyczek Chirico wykańcza pociskami ze swojego mecha całe bataliony wrogów bez mrugnięcia okiem, nie okazując przy tym żadnych skrupułów, ani słabości. A gdy jest poza swym pojazdem (VOTOMSem typu ATM-09-ST „Scopedog” – standardowym mechem armii Giglameszu), to równie zręcznie posługuje się noszonym u pasa obrzynem. Wojna to dla niego całe jego życie, i to tak, że praktycznie cały czas chodzi ubrany w charakterystyczny pomarańczowy kombinezon pilota.
Niemniej w toku akcji widzimy wyraźnie ewolucje bohatera, który z zimnej, stoickiej maszyny do zabijania w toku akcji przeobraża się w bardziej refleksyjną osobę, która zaczyna coraz częściej zadawać sobie pytanie po co w ogóle robi to co robi i kim jest tak naprawdę.
Tak jak w innych animach, trudno w „VOTOMS” dostrzec gloryfikacji wojny i heroizmu. Chirico błąka się po planetach zrujnowanych przez wojny i spotyka ludzi przez nią pokrzywdzonych, a konflikty w które jest zaangażowany są wynikiem cynicznych machinacji polityków i wojskowych, traktujących swoich podwładnych jak zwykłe narzędzia do realizacji swoich celów bez oglądania się na ludzkie koszty (min. w jednej serii odcinków widać pełen moralnej dwuznaczności po obu stronach konflikt podobny do wojny w Wietnamie, toczony na porośniętej dziewiczą dżunglą planecie – pułkownik Quaritch czułby się tam jak w domu).
„W bitwie nie ma chwały” – gorzko stwierdza z biegiem czasu bohater, widząc śmierć i destrukcję na swojej drodze. Zakończenia tej, jak wspomniałem na początku, epickiej opowieści oczywiście nie zdradzę, powiem tylko tyle, że fani „Diuny” Franka Herberta i „2001: Odysei Kosmicznej” Kubricka znajdą coś dla siebie.
Jeśli chodzi o wykonanie serialu, to nie da się ukryć, że ma on już swoje „-naście” lat, więc animacja, mimo iż zrobiona na bardzo wysokim poziomie (charakterystycznym dla studia Nippon Sunrise, gdzie powstała), już trąci zauważalnie myszką, choć od czasu do czasu pod względem artystycznym wygląda dość ciekawie. Przy okazji uśmiechnąć się można, widząc komputery przyszłości o możliwościach Commodore 64, czy obcisłe kostiumy zalatujące „Kosmosem 1999”, nie mówiąc o tym, że jakoś w świecie pełnym statków kosmicznych i robotów nie ma telefonów komórkowych…
Autorzy bowiem nie wychylali się za mocno do przodu w swoich wyobrażeniach o technologii przyszłości: w świecie „AT VOTOMS” broń palna jest ciągle w powszechnym użyciu, podobnie jak samoloty i helikoptery, a lasery uświadczymy właściwie tylko na statkach kosmicznych, a i to w ograniczonych ilościach Z tego też względu serial zaliczany jest do nurtu tzw. „twardej” science-fiction, dla odróżnienia od bardziej frywolnych innych serii o „mechach”, gdzie nikogo nie dziwią gigantyczne rozmiary maszyn i niezwykłe bronie łamiące prawa fizyki.
Mimo iż ten serial anime należy do gatunku „mecha”, czyli takiego w którym występują wcześniej wspomniane człekokształtne roboty, to przeciwieństwie jednak do hitowego „Gundama” (także wyprodukowanego przez studio Sunrise) czy „Evangeliona” Gainaxu owe maszyny nie mają rozmiarów wieżowca, a są znacznie mniejsze (góra 3-4 metry), dodatkowo są skromniej uzbrojone, i są co prawda odporne na ogień z lekkiej broni, to jednak kilka celnych strzałów z cięższego kalibru potrafi zniszczyć je w mgnieniu oka. Dodatkowo ich amunicja jest ograniczona, a sam wygląd wskazuje że VOTOMSy są po prostu seryjnie produkowanym, utylitarnie zaprojektowanym sprzętem wojskowym, a nie pretekstem do produkcji serii zabawek towarzyszącej emisji serialu w TV. Poza tym główny bohater nie jest nastolatkiem przeżywającym typowe problemy wieku dorastania, a jest już w pełni ukształtowanym dorosłym żołnierzem i z tego też względu fabuła jest bardziej dojrzała i skomplikowana.
„Armored Trooper VOTOMS” można polecić każdemu, kto nie jest przekonany do „Gundamów” i/lub po prostu chce obejrzeć porządną, klasyczną anime w klimatach science-fiction, która broni się nawet po trzydziestu latach od daty swej premiery.
Tajemnicą poliszynela jest to, że japońska i amerykańska popkultura żyją w swoistej symbiozie. Słynna „Godzilla” powstała z połączenia amerykańskich filmów o potworach i japońskiego folkloru i mitologii, a jak na ironię Amerykanie zrobili w latach 90-tych swoją wersje Godzilli.
Bracia Wachowscy tworząc „Matrixa” inspirowali się japońskim filmem animowanym „Ghost in the Shell”, a z kolei autor pierwowzoru, mangi pod tym samym tutułem przyznał, że ściągał i rozwijał pomysły od innych (biorąc pod uwagę, że chodzi o cyberpunk i SF, to na 90% były to pomysły Amerykanów).
Japońska animacja u nas w Polsce jest obarczona pewnym niezrozumiem. Wynika to z dobrze ugruntowanego stereotypu, iż kreskówki są dla dzieci. Tymczasem animacja japońska jest robiona dla różnych grup wiekowych i obejmuje praktycznie wszystkie gatunki, w tym typowe dla produkcji fabularnych. A więc mamy filmy animowane dla dzieci, dramaty wojenne (np. „Grobowce Świetlików”), science-fiction, fantasy, komedie, romanse, „tylko dla dorosłych” itp. Inna jest też struktura rynku. Na Zachodzie „direct-to-video” jest synonimem filmów kiepskiej jakości nie wartych projekcji w kinach, w Japoni z kolei, ze względu na bardzo wczesne upowszechnienie się VHS i płyt laserowych, wytworzył się prężny rynek filmów dostępnych tylko na tych nośnikach obecnie zastąpionych przez DVD i BluRay, niewiele odbiegających jakością od produkcji kinowych, zwanych w żargonie „Oryginal Animation Video” (オリジナル・ビデオ・アニメーション, Orijinaru bideo animēshon).
W 1988 roku na ekrany kin trafił film „Polowanie na 'Czerwony Październik'”, zrobiony na podstawie powieści Toma Clancego pod tym samym tutułem. Jakłatwo się domyśleć, był niezłym hitem, i wywołał całą masę naśladownictw, zarówno tych bardzo udanych, jak „Karmazynowy Przypływ” z Denzelem Washingtonem i Gene Hackmanem, jak i kompletnie żałosnych koszmarków z wspomnianego wcześniej gatunku „direct-to-video”, z Stevenem Segalem w roli głównej.
Na przełomie lat 80-tych i 90-tych japoński rysownik Kaiji Kawaguchi, kierując się zapewnie modą na podwodne thillery, narysował mangę pt.”Silent Service” (沈黙の艦隊, Chinmoku no Kantai), która z jednej strony wywołała sporo kontrowersji (autora porównywano do skrajnie prawicowego pisarza Mishimy), a z drugiej była ulubioną lekturą japońskich parlamentarzystów. Kawaguchi nie stronił od tematyki politycznej w swoich komiksach, wydając min. w 1995 roku mangę „Eagle”, opowieść inspirowaną „Barwami kampanii”, o fikcyjnej kampanii prezydenckiej w USA niezależnego kandydata pochodzenia japońskiego.
W 1995 roku komiks „Silent Serivice” doczekał się ekranizacji w postaci OAV. Nawiasem mówiąc tytuł jest nawiązaniem do tego, w jaki sposób amerykańscy i brytyjscy podwodniacy nazywają swoją służbę, w której faktycznie cisza jest sposobem na przeżycie (okręty podwodne wykrywa się hydrofonami i sonarami).
Akcja filmu zaczyna się od zderzenia japońskiej łodzi podwodnej „Yamanami” z rosyjskim atomowym okrętem podwodnym „Romanow”. Oficjalnie cała załoga, łącznie z dowódcą Kaiedą, zginęła. Jednak Fukumachi, dowódca innego okrętu, który w tym czasie był w pobliżu ma pewne uzasadnione wątpliwości…
Okazuje się, że Kaieda żyje, i w tajemnicy, wraz ze swoją załogą, ma przejąć dowodzenie nad pierwszy japońskim atomowym okrętem podwodnym klasy „Sea Bat”, który został skonstruowany w współpracy z Amerykanami, i oficjalnie należy do amerykańskiej Floty Pacyfiku, gdyż Japonia nie może posiadać tego typu okrętów.
W czasie zaplanowanych manewrów, załoga „Sea Bat” buntuje się, nazywając swój okręt „Yamato”. Amerykanie zaczynają polowanie na ten okręt formalnie należący do nich, a jednocześnie różne frakcje w Japonii starają się wykorzystać sytuację w sposób najbardziej korzystny dla kraju, gdyż na pokładzie znajdują się obywatele tego kraju, a tajemnica projektu „Sea Bat” wyszła na jaw. W międzyczasie załoga „Yamato” zręcznie ucieka przed pogonią, upokarzając Jankesów za każdym razem przy użyciu wyjątkowo wyrafinowanych forteli. Motywem pobocznym jest niełatwa przyjaźń Kaiedy z Fukumachim, który sam stara się dociec motywów swego dawnego znajomego z akademii marynarki wojennej.
Żeby zrozumieć fabułę, trzeba mieć na uwadze, że zgodnie z konstytucją Japonia nie dysponuje siłami zbrojnymi, a jedynie Siłami Samoobrony, i w kwesti obrony jest związana z USA paktem. Dla części Japończyków ten pakt jest postrzegany jako swoiste uzależnienie Japonii od tego mocarstwa, i bez wątpienia autorzy filmu do tej grupy się zaliczają. Ogólnym tematem filmu jest chęć remilitaryzacji Japonii, nawet nie wiadomo jak pokrętnymi metodami, i za cenę zerwania stosunków z USA. Żeby nie było tak prosto, autorzy znakomicie zdają sobie sprawe z historycznego brzemienia ciążącego nad Japonią, co dodatkowo komplikuje całą sytuacje.
Warto zwrócić uwagę, iż film w miare wiernie przedstawia współczesną wojnę powietrzno-morską. Animatorzy dokładnie przedstawili samoloty patrolowe P-3C „Orion”, lotniskowce klasy „Nimitz”, fregaty „Ticoderoga”, okręty podwodne klasy „Los Angeles”, nie wspominając o okrętach japońskich Morskich Sił Samoobrony. Możemy też zobaczyć system obrony p-lot AEGIS w akcji, oraz różne torpedy i rakiety, zarówno te prawdziwe (np. pocisk woda-woda” Harpoon”) i będących efektem wyobraźni twórców (np. torpedy ogłuszające).
Można by filozofię tego filmo streścić w jednym zdaniu: my Japończycy, przegraliśmy z Amerykanami wojnę, to się odegramy na filmie, zupełnie jak Amerykanie w „Rambo” na komunistach w Wietnamie (na marginesie: w komiksie załoga „Yamato” dała też łupnia radzieckiej flocie Pacyfiku). Podstawowym przesłaniem filmu jest teza, że Amerykanie są niegodni zaufania, i Japonia powinna iść swoją drogą. Autorzy w kilku miejsca przesadzili i to ewidentnie, np. trudno sobie wyobrazić aby Waszyngton kiedykolwiek wyraził zgodę na zbombardowanie okrętu ze swoim obywatelem na pokładzie.
Inna sprawa, że mniej więcej w tym samym czasie Tom Clancy napisał powieść „Dług honorowy”, gdzie nie brakowało akcentów antyjapońskich. Można więc uznać, kładąc na szali tą powieść i na drugiej „Silent Service”, że mamy wynik 1:1 w popkulturowym załatwianiu porachunków.
Samo zakończenie filmu jednak pozostawia zasadnicze pytania bez odpowiedzi, choć może to być wynikiem tego, iż miałem okazje ogladać fansuby jedynie pierwszej części, więc powstrzymam się tu z ostateczną oceną. Inna sprawa, że moim zdaniem definitywne rozwiązanie tak poplątanej fabuły byłoby bardzo kłopotliwe dla każdego scenarzysty.
Podsumowując: wielbiciele podwodnych technothillerów, którym nie przeszkadzają Amerykanie w charakterze „czarnych charakterów” i animowana forma z pewnością będą zadowoleni z oglądania tego filmu. Dla pozostałych widzów może mieć walory filmowej ciekawostki, przynoszącej pewne informacje o polityce w rejonie Pacyfiku i dylematach Kraju Kwitnącej Wiśni.
Popzostawiam bez komentarza fakt, iż popkultura w Polsce nie potrafi zmierzyć się, tak jak amerykańska czy japońska, z poważnymi problemami społeczno-politycznymi, jedynie propagując eks-ubeków na bohaterów rodzimego kina akcji.