Blog Doktora No

Blog geeka o komiksach, filmie, anime oraz nauce i technice - A Geek's blog about anime, film, sci and tech

Czy nauka sama z siebie jest „lewicowa”?

Ostatnimi czasy pewnym zainteresowaniem darzę pseudonaukę, medycynę alternatywną i towarzyszące im teorie spiskowe, i zauważyłem że sporo blogasków które bębnią o rzekomych spiskach na odcinku szczepień, nie mówiąc już o takich "odpałach" jak teoria chemtrailsów, ma polityczną orientację prawicową i skrajnie prawicową. Zastanowiło mnie to, i doszedłem do wniosku że tego typu światopogląd ma wyraźne skłonności do odrzucania racjonalności i dorobku nauki, oraz do myślenia w kategoriach spisków.  Pewną odpowiedzią na w.w. pytanie jest poniższy tekst z Ameryki (podkreślenie moje):

Republikanie nie lubią nauki i naukowców ponieważ są źródłem informacji niezależnych od propagandowych prawicowych młynów w stylu Fox News. Ci "wredni" naukowcy i uczeni zawsze wyskakują aby polemizować z zatwierdzonym przez Rogera Ailesa [prezesa Fox News Channel szumem informacyjnym na temat zmian klimatu, opieki zdrowotnej, pauperyzacji gwałtownie kurczącej się klasy średniej, różnorodności amerykańskich rodzin i o tym jak ważne jest finansowanie badań podstawowych, zamiast krótkowzrocznych, badań obliczonych na doraźny zysk.(…)
Można powiedzieć, że nauka od początku ma lewicowy przechył, ponieważ nie jest atrakcyjna dla prostych wierzeń w Boga, państwo, plemiennej wyższośći i innych mniej szlachetnych wytworów ludzkiej duszy, którą to prawica znajduje użyteczne do zdobycia głosów wściekłego elektoratu. [w oryginale: "get-out-the-angry-vote".

Powyższe słowa pochodzą z bloga Steve’a Silbermana, z notki poświęconej niechęci Republikanów do National Science Foundation i chęci obcięcia jej funduszy pod pretekstem oszczędności. Może to zdumiewać, że kraj, który szczyci się podbojem Kosmosu, prężnymi ośrodkami badawczymi i seryjną produkcją noblistów, posiada w sobie tak silną antynaukową opozycję. Wynika to zarówno z tego, że USA są krajem o dobrze ugruntowanym antyintelektualizmie, z fundamentalizmu religijnego istotnej części społeczeństwa, a także z dysfunkcyjnego systemu politycznego, w którym to wąskie grupy interesów, którym nie w smak są np. rządowe regulacje w zakresie ochrony środowiska itp, mają nieproporcjonalnie duże wpływy polityczne.

Amerykański konserwatywny system wartości, na który składa się kult wolnego rynku ("reganomika") i pieniądza (czytaj: "chce jeżdzić SUVem i mieszkać w McMansionie, a poza tym to pieperzyć biedaków"), oraz przeświadczenie o wyższości USA i ich misji dziejowej, w rozumieniu mocarstwowej dominacji "imperium dobra" nad światem, nie wytrzymują konfrontacji z faktami i twardą rzeczywistością. To z kolei frustruje elektorat amerykańskiej prawicy, co owocuje popadaniem jego w desperacje i skrajności. Nauka jest przez tych ludzi obdarzana niechęcią, gdyż wywraca ich system wartości, np. poprzez teorię ewolucji, która kwestionuje dosłowną interpretacje biblijnego stworzenia świata, czy wskazywanie na nierówności społeczne. Oczywiście, gdy nauka przyczyniała się do wzmocnienia siły i prestiżu państwa (np. bomba atomowa, Program Apollo, czy "gwiezdne wojny" Regana) wówczas nie budziła takich negatywnych emocji, gdyż współgrała z tymi wartościami. 

Trzeba pamiętać zespół poglądów prawicowych z definicji jest tradycjonalistyczny i niechętny zmianom, więc nauka, jako jeden z motorów zmian, jest naturalnym obiektem niechęci. W Polsce amerykański konserwatyzm jest w kanonie myśli prawicowej, i dlatego też denializm globalnego ocieplenia klimatu spowodowane przez działalność człowieka jest jak najbardziej w głównym nurcie. Ale inne antynaukowe trendy z amerykańskiej myśli politycznej, min. kreacjonizm, nie znalazły szerszego oddźwięku, poza kilkoma wiceministrami z ramienia LPR za rządów PiS. Po smoleńskiej katastrofie w pewnych kręgach wypaczanie zdrowego rozsądku (czyli teorie spiskowe) stało się wręcz cnotą, jednak nie jest to kontestowanie racjonalizmu jako takiego, a raczej dość dziwaczna forma protestu i mobilizacji politycznej. 

W każdym razie antynaukowość polskiej prawicy koncentruje się raczej w kwestiach związanych z obyczajowością i medycyną i dlatego niedawno panu redaktorowi Pospieszalskiemu zdarzyło się załamywanie rąk nad szczepionką przeciw HPV, gdyż jego zdaniem była by ona przyczyną rozwiązłości. Środowiska katolickie mocno propagują "naprotechnologię" która rzekomo jest skuteczniejsza od in vitro, a w praktyce takowa nie jest. Z kolei ponad rok temu, w czasie świńskiej grypy, prawdziwym fenomenem był skrajnie prawicowy blog grypa666 (tytuł jednego z linków na szczycie tej strony: "Razwietka Izraela i Koszer Nostra"), gdzie śmiertelnie poważnie "udowadniano" że szczepionki to wielki spisek mający na celu "depopulacje" Świata…

Jak może być w przyszłości? Biorąc jednak pod uwagę polaryzację nastrojów, asymilacje przez PiS elektoratu radiomaryjnego i radykalnego, sprowadzanie przez media dyskusji publicznej do poziomu cyrku skrzyżowanego z turniejem bokserskim, oraz metamorfozę publicystów prawicowych w furiatów z kompleksem prześladowania, to wszystko jest możliwe – także to, że w głównym nurcie znajdzie się i miejsce na antynaukę al’a Americana.

EDIT: Audycja "Hardball" z kanału MSNBC, poświęcona prawicowej walce z nauką, tu kandydatka "Tea Party" Michele Bachmann na prezydenta:

http://www.youtube.com/watch?v=MJKDh5tdgZU

Nowy rok 2011 w polityce

No i po Sylwestrze. Jak to bywa, na początku nowego roku pytamy siebie, co nowego nam przyniesie. Jeśli chodzi o politykę to na nowy rok radze zapinać pasy, bo czeka nas ostra jazda, bo będziemy mieli sporo okazji do histerii, rozrób, niekończącego się jątrzenia i ogólnie tematów zastępczych mamy w bród. Do wyboru, na najbliższe miesiące, (kolejność dowolna) mamy:

  •  Najnowszą książkę T. Grossa,
  • zapłodnienie pozaustrojowe ("in vitro"),
  • kwestia symboli religijnych w szkołach publicznych,
  • pierwsza rocznica katastrofy pod Smoleńskiem,
  • wybory parlamentarne na jesieni,
  • okrągła, trzydziesta, rocznica wprowadzenia stanu wojennego,
  • aborcję "na życzenie". 

I tak dalej. Poza tym mogą zdarzyć się różne wydarzenia losowe, np. śmierć gen. Jaruzelskiego, która na pewno rozpali głowy Polaków na temat tego, np. gdzie i z jakimi honorami go pochować…

Polityka stała się w ostatnich latach polityką emocji, atawizmów, fobii i wzajemnego odmawiania sobie prawa do istnienia na scenie politycznej, a debata skupia się na rzeczach w których absolutnie nie da się osiągnąć kompromisu. Czasami odnoszę wrażenie, że polityka w Polsce robi u nas to, co w innych krajach imprezy kulturalne i sportowe, czyli staje się kanałem wyrażania namiętności i emocji. Nie ma co się temu dziwić, gdyż w naszym kraju brakuje zróżnicowanej i bogatej oferty kulturalnej kierowanej do różnych grup odbiorców, a o sporcie nie ma co nawet wspominać, bo nasi piłkarze od lat pokazują że są skończonymi fujarami, a skoki narciarskie mają tylko charakter sezonowy.

 

W nowym roku 2011 radzę zapinać pasy, bo czeka nas ostra jazda bez trzymanki.

Polska A.D. 2011 to kraj w którym kwestie tożsamościowe i światopoglądowe wywołują większe emocje, niż to ile powinna wynosić stawka podatku VAT.

Zarówno katastrofa smoleńska jak i powodzie i zimowy chaos w PKP pokazują czego nie potrafimy porządnie zrobić w naszym kraju. Co więcej, współcześni Polacy nie potrafią już ze sobą nawet rozmawiać. W latach 90-tych wszystko można było wytłumaczyć dziedzictwem PRLu i koniecznymi trudnościami transformacji. Teraz już takiej wymówki nie ma – a dla porównania, w ciągu interwału 20 lat w innych krajach (np. Niemcy i Japonia) zdołano podnieść się z gruzów wojennych, rozkręcić gospodarkę tak, że dała ona bezprecedensowy w dziejach dobrobyt, i dokonać reform gwarantujących stały rozwój kraju i stabilny system polityczny. Owszem, współczesna Polska i Polacy są bardziej zasobni niż w 1990 roku, ale co z tego, skoro sfrustrowane młode pokolenie szuka szans na leprze życie za granicą…?

"Wojna polsko-polska" to wojna pozycyjna: nikt nie zwycięża, a są tylko ofiary i przegrani. obie strony są wycieńczone, a linia frontu nie posuwa się ani do przodu ani do tyłu. Żadna ze stron nie chce się poddać, ani tym bardziej przyznać się do współodpowiedzialności za obecny stan rzeczy. Znamy już generałów i marszałków po obu stronach, potrafimy policzyć żołnierzy obu stron, trzeba teraz się zastanowić kto konkretnie z kim walczy. Otóż zasadniczy podział polityczny w Polsce to nie jest klasyczny podział lewica-prawica, ale inny, bardziej adekwatny do sytuacji kraju po transformacji ustrojowej.

Polska scena polityczna A.D. 2011 – zdjęcie lotnicze.

W Polsce podstawowy podział przebiega między "wygranymi" ("winners") i "przegranymi" ("losers") transformacji ustrojowej, z czego obserwacje na temat tego podziału można bez problemu znaleźć w literaturze i opracowaniach anglojęzycznych na temat transformacji ustrojowej w naszym regionie Świata.

W skrócie – i w uproszczeniu – można powiedzieć, że polityczną reprezentacją tych pierwszych jest partia deklarująca się jako liberalna (lub socjaldemokratyczna itp.), której zapleczem jest krajowy biznes i mainstreamowe media, i której to członkowie swobodnie bywają na światowych salonach, wspierani przez ludzi kultury i intelektualistów. Jej zapleczem ideowym może być szeroko i ogólnie rozumiany ideał wolności i otwartości na świat, przemawiający do zadowolonego z życia elektoratu.

W opozycji do niej znajduje się ugrupowanie (bądź koalicja mniejszych partii) o charakterze zdecydowanie przeciwnym, reprezentującą "przegranych" transformacji, czyli tych, którzy w nowej rzeczywistości stracili pozycje ekonomiczną i/lub nie potrafią jej zrozumieć. Cechą tego ugrupowania jest wyrazistość ideowa, objawiająca się wściekłością, populizmem, ksenofobią, autorytaryzmem, wodzostwem, nacjonalizmem, szowinizmem, religijnym fundamentalizmem, nostalgią za "starymi dobrymi" czasami przed transformacji itp. – wszystko to występuje w proporcjach i natężeniu zależnym od konkretnego przypadku, odpowiadająca niezadowoleniu "przegranych".

Ci pierwsi oskarżają tych drugich o faszyzm, autorytaryzm itp. i naśmiewają się z nich jako nieudaczników nie potrafiących poradzić sobie w życiu. W odpowiedzi ci drudzy nazywają tych pierwszych agentami obcych państw, bezbożnikami, zdrajcami, i wyśmiewają się z nich jako dekadenckich, zepsutych dewiantów.

Brzmi znajomo? Łatwo zauważyć że ów opis perfekcyjnie pasuje do polskiej sceny politycznej, zabetonowanej na amen przez PO i PiS. Od siebie dodam, że istnieje też trzecia grupa – ludzi którzy po prostu mają to wszystko gdzieś, i których nie interesuje ani polityka, ani nawet to, jaka będzie polityka rządu w sprawach najbardziej przyziemnych, co po prostu wynika ze zwykłej rezygnacji i apatii. 

Z historii wiadomo, że wojna pozycyjna kończy się wtedy, gdy jedna ze stron po prostu padnie z wyczerpania, lub gdy dojdzie do naprawdę znaczącego przełomu. Tym przełomem mogą być jesienne wybory – pamiętajmy, że że tam gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta.

I tym trzecim może być Sojusz Lewicy Demokratycznej.

Fot: Wikimedia Commons

P.S. W chwili gdy to pisze (godź. 16.15), Strona Główna Salonu24 jest zdominowana przez teksty o Tomaszu Grossie. Pierwszy punkt możemy już sobie odptaszkować…

Orbitowanie

Astronauta na orbiciePan Prezes™ pewnej Partii w pewnym Kraju wzbił się wysoko ponad Ziemię, aż wszedł na jej orbitę. W Kosmosie, jak w Kosmosie, ciemno i zimno, ale przynajmniej jest się wysoko nad Ziemią, co daje mu uczucie bycia ponad to wszystko, i ogarniania całości wzrokiem.

Ale co to? Okazuje się, że Pan Prezes™ nie jest sam w Kosmosie. Obok niego orbitują jego partyjni pretorianie, żelazny elektorat, bloggerzy, oraz last but not least doborowa eskadra "obrońców krzyża". Oto składają mu hołdy poddańcze, i składają podziękowania oraz raporty z tropienia wrogów Partii i Prezesa™. Pan Prezes™ się cieszy i dalej spokojnie sobie orbituje.

Tymczasem na Ziemi bardziej rozsądni zwolennicy Prezesa łapią się za głowę, widząc co się dzieje, kompletnie tego nie rozumiejąc. Wszak Pan Prezes™ – według nich – powinien trzymać mocno ziemi.

Pan Prezes™ na orbicie oczywiście nie słyszy ich głosów poirytowania i rozczarowania; zresztą jeśli go lubią, to niech sami wejdą na orbitę mu potowarzyszyć. A jak nie, to jest już ich problem a nie jego.

Przeciwnicy Pana Prezesa mają powody do zadowolenia, gdyż na orbicie jest nieszkodliwy dla nich. Reszta zaś albo ma powód do drwin, albo w ogóle ją to nie obchodzi.

A tymczasem, zgodnie z prawami fizyki, orbita powoli obniża się, i łatwo przewidzeć, że następną rzeczą będzie upadek, i to bolesny. Bo jak mówił Adam Savage: grawitacja to nie teoria, tylko prawo

Do poczytania:

PiS: Jaka piękna katastrofa!

Łukasz Warzecha: Zakon Czcicieli JarKacza

Rafał A. Ziemkiewicz: Wszystko albo Nic

Obserwator z Daleka: Prawo i Sprawiedliwość rośnie i rozkwita

Wojciech Sadurski: De Kaczyński nihil nisi bene

Referent Bulzacki: Pożegnanie z prezesem

Trzęsienie ziemi w Polsce – c.d.

Tu-154M

No i po żałobie wracamy do normy: nawet jeszcze prezydent nie spoczął w grobie, a już mieliśmy kłótnię o kryptę na Wawelu. Teraz Komorowski, pełniąc obowiązki prezydenta, będzie podpisywał kontrowersyjną ustawę o IPNie, zamiast sprawdzić jej konstytucyjność. Bravo bravissimo! Polska jednak ma swoje standardy życia publicznego, które są trwałe! Ciekawe, kiedy znowu wyskoczy Palikot ze świńskim ryjem i wibratorem? A tymczasem "Gazeta Wyborcza" bez dowodów stara się sugerować, że winę za wypadek ponosi ś.p. prezydent.

Ale to jeszcze nic co się dzieje w tzw. prawicowej blogosferze. Tu się zaczyna prawdziwy obłęd, uciekanie w fantazje i inne cuda. Jeden z komentatorów zapędził się nawet do nazywania per "szmata", tych co mają odrębne, w stosunku do przedwczesnych i daleko idących opinii, zdanie. W Polecankach Niepoprawnych.pl dałem wywiad z sekretarzem Krajowej Rady Lotnictwa; ktoś od razu ocenił go na 1, bo nie było w tym filmie mowy o spisku, a o niekompetencji Klicha i fatalnym stanie lotniska.

Wszystkim zainteresowanym polecam wątek z forum lotnictwo.net.pl, przynajmniej z niego można się czegoś dowiedzieć, a nie z medialno-blogowej papki. Przykro mi, ale muszę stwierdzić, że kociokwik na blogach jest nawet większy od tego co widzimy w mediach w tej sprawie. 

Pewne środowiska w Polsce (a nie mam tu na myśli czołowych polityków PiS) potrzebują mitu zamachu do walki politycznej. Nie specjalnie chce mi się wierzyć że x. Rydzyk, którego media lansują tą tezę, sam specjalnie w nią wierzy; to polityk, na tej samej zasadzie, jak politykiem był Adam Michnik, będący redaktorem "GW", a w polityce wykorzystuje się wszystko co gwarantuje skuteczne zyskanie poparcia. Lansowanie mitów może być takim środkiem.

Przykładem szybkiego lansowania mitu może być sprawa systemu TAWS, o którym w mediach najpierw mówiono że był wyłączony, a potem że jednak był używany i tak dalej. W media (i bloggerzy) prezentują jego nie działanie jako główną przyczynę wypadku, gdy sprawa jest bardziej skomplikowana (polecam znowu wątek z lotnictwo.net.pl). Tymczasem "Nasz Dziennik" kłamie, powołując się na "eksperta", który twierdzi, że lotnisko w Smoleńsku jest w systemie TAWS:

“W bazie danych systemu TAWS zainstalowanego w Tu-154M mogło nie być kompletnych cyfrowych map okolic Smoleńska, jak sugerują niektórzy eksperci?

– Mapy są produkcji amerykańskiej. Żadne miejsca nie były od czasu “zimnej wojny” tak dokładnie sprawdzane i modelowane jak właśnie okolice rosyjskich lotnisk wojskowych, także tych najmniejszych. Ponieważ zaś w Smoleńsku w ciągu ostatnich 50 lat nie było trzęsienia ziemi, prób jądrowych ani działań budowlanych zmieniających całkowicie powierzchnię terenu, więc żaden ekspert nie traktuje tej tezy poważnie. Gdyby mapa była zła, rozbiłby się trzy dni wcześniej wasz premier Donald Tusk.”

Producenci oprogramowania do tego systemu nie oferują map lotniska wojskowego w Smoleńsku. Można to sprawdzić na stronie producenta systemu. Dla ułatwienia podam, że kod lotniska wojskowego w Smoleńsku to XUBS.

Oczywiście jest też mowa o tym, że niby samolot spadł na wskutek umyślnych zakłóceń sygnału GPS. Szkoda tylko, że z tym GPSem sprawa jest (znowu) bardziej zawiła, i nie jest to (podobnie jak TAWS) podstawowa metoda naprowadzania samolotu na lotnisko. Tak więc równie dobrze ten "ekspert" mógłby powiedzieć, że samolot prezydenta Kaczyńskiego strąciło orbitalne działo jonowe…

 Image Hosted by ImageShack.us

Te całe zamieszanie jest o tyle szkodliwe, że zaciemnia nam okoliczność, iż przecież coś złego musi się dziać w polskim lotnictwie wojskowym, skoro raz za razem dochodzi do katastrof, i to coraz bardziej tragicznych w skutkach. Dlatego odpowiedzialność za ten stan ponosi obecny szef MONu, minister Bogdan Klich.

Za panem Tomaszem Hypki, sekretarzem Krajowej Rady Lotnictwa, można zadawać sporo niepokojących pytań: co jest źle w systemie szkolenia pilotów? Jak to jest możliwe, że od kilkunastu lat gdy dochodzi do przetargów na samoloty dla VIPów pojawia się grupa lobbująca za Embrarerem, paraliżująca tenże przetarg? Dlaczego tak młody, trzydziestoparoletni, pilot siedział za sterami "tutki", gdy tymczasem światowym standardem jest wiek pilota ponad 50 lat na takim stanowisku? Czemu jednym samolotem leciało tylu ważnych urzędników państwowych?

Obawiam się, że cała debata nt. katastrofy podzieli się na dwa obozy: ten który uciekać będzie coraz bardziej od zdrowego rozsądku i ten który będzie udawał, że wszystko jest w porządku. I tak do następnej tragedii?

Zdjęcie Tu-154: Hiuppo/Wikimedia Commons

Do poczytania:

Wątek z forum lotnictwo.net.pl.

Program "Gorący temat" z panem Hypki.

Romuald Szeremietiew: "Gdyby nie zaniedbania Klicha katastrofy by nie było".

Hypki: "Winę ponoszą konkretni ludzie".

 

Trzęsienie ziemi w Polsce

Najpierw jest trzęsienie ziemi. A potem napięcie wzrasta – podobno powiedział kiedyś mistrz suspensu Alfred Hitchcock. Tragedia w Smoleńsku jest właśnie takim trzęsieniem ziemi dla nas wszystkich. Ale to dopiero początek.

W jakim kierunku pójdą sprawy? Przypomina mi się dialog z "Parku Jurajskiego", gdzie jeden z bohaterów, matematyk, wyjaśnia teorię chaosu na prostym przykładzie kropli spływającej po zewnętrznej stronie dłoni w kierunku totalnie przypadkowym.

Konsekwencje dla naszej sceny politycznej, w szczególności dla PiS, są w tym momencie determinowane przez przypadek.

Jak zauważył Przemysław Mandela, ta tragedia to egzamin dojrzałości dla nas wszystkich pod każdym względem, która moim zdaniem objawia się rozsądnym zachowaniem w niespodziewanej sytuacji.

Test dojrzałości dla debaty publicznej i mediów.

Może odrobimy teraz szybko lekcje poprawności debaty publicznych. Nie można sprowadzać dyskusji do ataków osobistych, demonstracyjnego picia "małpek", akcentów klozetowych ("prezydent przysiadywał w toalecie", "trup na wrotkach"), drwin w stylu "jaka wizyta, taki zamach" itp. Media były prezydentowi nieprzychylne, nawet w doborze zdjęć i fotografii na strony gazet i strony internetowe, nie mówiąc o złośliwych dowcipach i pogwarkach w radio i telewizji.

I nagle, po straszliwej tragedii, okazuje się, że "nagle" Lech Kaczyński był po prostu normalnym człowiekiem.

Ludzie to widzą. I starzy i młodzi i także ci ci co nie interesują się polityką. Widzą tych samych ludzi, co wcześniej straszyli polskim Putinem, "kartoflem", mściwym "przykurczem" itp. co teraz łączą wyrazy współczucia, i prześcigają się w kondolencjach i refleksjach. I nie ma co się dziwić potem, że Monika Olejnik zostaje zrugana gdy próbowała zapalić znicz przed Pałacem Prezydenckim. Na własne oczy widziałem i słyszałem dyskusje w stylu "oj, jak żył to wszyscy tak go mocno krytykowali, a teraz go doceniają".

Przy tym nie twierdze, że nie ma przykładów autentycznego "nawrócenia". Po prostu nie chce mi się wierzyć w autentyczność i trwałość takowego u wszystkich tych, co jeszcze niedawno gardzili Lechem Kaczyńskim.
 

Ale kiedy minie żałoba narodowa, gdy ofiary zostaną pochowane, znowu wrócimy do bierzączki. I znowu będziemy mieli nawalankę. Nie mam bowiem złudzeń co do poziomu debaty publicznej i klasy politycznej w naszym kraju.

Po 11 Września wszyscy współczuli Amerykanom. Dwa lata potem większość świata znienawidziła Amerykanów za wojnę w Iraku – to tak dla wyrazistego przykładu, pokazującego że gdy upływa czas, ludzie wracają do porządku dziennego po tragedii. 

-Co to takiego?
 -Zapomniałem…

Pierwsze sygnały powrotu do "zimnej wojny domowej" już widać w postaci protestów przeciwko złożeniu pary prezydenckiej do krypty na Wawelu.

Test dojrzałości dla PO

Mam nadzieje, że Palikot czy Niesiołowski czują choć odrobinę wstydu. Przecież to PO nakręcało ich ustami język debaty nastawiony na pokrętne insynuacje, deprecjonowanie osoby i urzędu itp. Ale, mam duże wątpliwości – z historii wiemy na pewno, że ludzie są nie uczą z niej.

PO ma teraz to co chciało mieć od dawna czyli pełnie władzy. Nie ma już prezydenta, który rzekomo blokował inicjatywy rządu wetowaniem ustaw. Widać niestety, że stare nawyki szybko wracają: dopiero co zwolniono szefa PISM, i są przecieki, że trwają poszukiwania w kancelarii prezydenta słynnego aneksu do raportu o rozwiązaniu WSI.

Pokus przed PO jest całe mrowie: zwolnione jest stanowisku prezesa NBP i IPN, a jak wiemy wobec tych dwóch instytucji Platforma miała swoje plany.

Kampania prezydencka będzie bardzo smutna, jako że prowadzona w cieniu tragedii. PO może narazić się zarzuty, że prowadzi politykę i kampanię "po trupach" w dosłownym tego słowa znaczeniu.

Test dojrzałości dla PiS

Nie mogę sobie wyobrazić, jak Jarosław mógł by prowadzić dalej partię po tak straszliwej stracie swojego brata Lecha. Sytuacja w której znajduje się PiS przypomina wspomnianą wcześniej teorię chaosu; teraz wszystko może się zdarzyć. 

Z jednej strony śmierć prezydenta Kaczyńskiego może stać się czymś w rodzaju mitu, na podobieństwo do zabójstwa prezydenta Johna F. Kennediego. Dla lewicy amerykańskiej stał się on symbolem niespełnionych nadziei, ucieleśnieniem amerykańskich demokratyczno-liberalnych wartości, kojarzonym z wizją podboju Kosmosu, silnym państwem i rozsądną dyplomacją, w opozycji do Lyndona Johnsona, Wietnamu, Richarda Nixona i Watergate. Słyszałem komentarze, że jednym ze źródeł sukcesu Barracka Obamy była próba kapitalizowania tego mitu, podobnie jak u innych kandydatów na prezydenta USA z ramienia Demokratów.

Oczywiście z drugiej strony, bałagan, dezorganizacja i kryzys przywództwa są jak najbardziej realne, podobnie jak rozpad PiS. Ta partia straciła najważniejszego kandydata na prezydenta i czołowych posłów.
 

Test dojrzałości dla blogosfery

Niestety, mam tu mam bardzo złe przeczucia. Kiedy widzę co się dzieje na blogach i komentarzach, to włosy mi dęba stają.

Tak czy siak, niezależnie od ustaleń komisji, są w niej ludzie co już znają prawdę o tragedii. To tak jak z 11 Września: zwolennicy spiskowych teorii też znają swoją prawdę, i nie ma sensu z nimi dyskutować. Obawiam się że w przypadku naszej tragedii będzie podobnie: ci co wierzą że Kaczyńskiego zamordowali Rosjanie, nie uwierzą w żadną wersje odmienną od ich poglądu. Niezależnie od wyników badań.

Teraz każdy wyrażający sprzeciw wobec tych teorii będzie traktowany jako rosyjski agent, zdrajca narodu itp. Sądząc o tym że że za wersją spiskową bez dowodów opowiadają się prominentni bloggerzy, zdaje sobie sprawę że tymi słowami skazuję się na wykluczenie w środowisku.

Nie uważam Rosjan za w 100% wiarygodnych, ale obecnie jakakolwiek wersja zdarzeń kolportowana w mediach i internecie jest niewiarygodna, bo dopiero co rozpoczęto komisyjne badania, które będą trwały całe miesiące. Prędzej bym oskarżał Rosjan o próbę zatuszowania nieudolności obsługi lotniska, niż zabójstwo prezydenta.

Zaznaczam, że dobrze że się zadaje pytania, także te dotyczące najmniej prawdopodobnych wersji wydarzeń, ale po tak naprawdę ma sens teoretyzowanie i wyciąganie pochopnych wniosków, nawet gdy jeszcze nie otwarto ostatniej "czarnej skrzynki"?

Jest to po części zrozumiałe, ze względu na emocje, pod wpływem których ludzie potrafią desperacko chwytać się czegokolwiek. Po masakrze w szkołę w Biesłanie niektórzy rodzice płacili niemałe pieniądze pewnemu szarlatanowi, co obiecał im że wskrzesi ich dzieci.

Bloggerzy! Zachowajcie rozsądek! Nie dajcie się się ponieść syreniemu śpiewowi szarlatanów oferujących łatwe wyjaśnienie tej tragedii!

Do poczytania:

http://mariusz.fryckowski.salon24.pl/170097,mozliwe-przyczyny-katastrofy-samolotu-rzadowego-tupolew-154m

http://blog.rp.pl/lisicki/2010/04/13/zaloba-i-kicz-pojednania/

http://blog.rp.pl/magierowski/2010/04/13/premier-dymisjonuje-szefa-pism-czyli-„badzmy-razem”/

http://blog.rp.pl/janke/2010/04/12/czy-platforma-nie-ulegnie-pokusie/

http://blog.rp.pl/gociek/2010/04/14/kto-gra-wawelem/

Granie grami w polityce.

Pan Konrad Godlewski w swoim wpisie pobolewał co nieco nad tym, że Tybetańczykom grozi zaszufladkowanie, na wskutek chińskiej propagandy, do kategorii „terrorystów”, i co za tym idzie kompromitacja w oczach zachodniej opinii zagranicznej. Z tego co wiem, powszechny stereotyp Tybetańczyków raczej odbiega od tego, a słowa oficjalnych czynników z Pekinu są traktowane z dużą dozą nieufności.

Jednak nie o tym mam zamiar napisać. Pan Godlewski zauważył, że w popularnej grze z serii „Command&Conquer” walka toczy się pomiędzy USA, Chinami i islamistami z GLA, z czego gra święci braterstwo broni między Chinami a USA w walce ze wspólnym wrogiem spod znaku zielonej flagi. Pan redaktor insynuuje, że jest to przesłanka do tego, że na Zachodzie pewni ludzi zrównają Tybetańczyków z Al-Kaidą…

Czy Zachód kupi bajkę o tybetańskich terrorystach?

To się dopiero okaże. Są niemniej pewne podstawy, by przypuszczać, że dla niektórych obywateli państw Zachodu wszyscy “terroryści” to jedna parafia – Baskowie, Palestyńczycy, Kurdowie, Ujgurzy, Czeczeni, Tybetańczycy…

Niedawno grałem sobie w grę strategiczną “Command & Conquer: Generals”. Zaczyna się od terrorystycznego ataku atomowego na Pekin. Przeprowadza go Global Liberation Army (GLA), taka niby-Al-Kaida. Chińczycy wypierają wroga z Xinjiangu, a potem gonią „Ali Babę” po państwach Azji Środkowej.

W drugiej części gry, wcielamy się w GLA i dajemy opór Chinom, by w finalnym etapie zdobyć Kosmodrom Bajkonur i ostrzelać świat toksycznymi rakietami.

W etapie trzecim ratujemy Ziemię niszcząc stolicę GLA. Tym razem dowodzimy siłami USA, ale w odpowiednim momencie przychodzi bratnia pomoc z ChRL. Terroryści środkowoazjatyccy zostają pokonani…

Ta gra nie jest made in China.

Ciekaw jestem, jak Pan Godlewski wyobraża sobie sprzedaż gry w Chinach, w której gracz „kropi” z amerykańskich czołgów do chińskich… Z grami komputerowymi miałem do czynienia już dość dawno temu, i aktualnie nie mam czasu na granie, ale pozwolę sobie zauważyć, że w dawnych czasach gry np. wojenne były bardzo „amerykanocentryczne”, wystarczy wspomnieć takie tytuły jak „M1 Tank Platoon”, „F-19 Stealth Fighter”, „Team Yankee”, „F-15 Strike Eagle” etc. etc. które to niezmiennie fabułę opierały na kropieniu w Sowietów lub w coś na Bliskim Wschodzie.

Zrzut z gry „F-15 Strike Eagle II”, rok wydania: 1991, producent: „Microprose”.

Pomijając kwestie geopolityczne, sympatie polityczne odbiorców odgrywają istotną role w zbycie danej gry. Słyszałem no tym, że zrobiona na kanwie „Pustynnej Burzy” i obfitująca w nawiązania do amerykańskich powodzeń i niepowodzeń na Bliskim wschodzie gra „Desert Strike” doczekała się protestów i bojkotów…

Swego czasu grałem przez Internet z pewnym Chińczykiem w FreeCiv. Tamten facet wybrał sobie jako nacje Chiny, podczas gdy ja któryś z krajów europejskich. Jedną z postaw sukcesu danej gry jest możliwość identyfikacji gracza z nią i jej bohaterami.

Mówiąc krótko: wyciąganie wniosków na podstawie fabułek gier komputerowych, które mają przede wszystkim bawić i dobrze się sprzedawać, jest co nieco śmieszne. Armia amerykańska firmuje grę „Americas Army”, Hamas, Hezbollah i Al-Kaida oraz Iran wydają swoje gry… I co z tego? Globalni gracze na rynku gier muszą robić gry takie, jakie będą podobać się każdemu, w tym Chińczykom i Arabom. Proszę mi wierzyć, w krajach arabskich popularne są dodatki do strzelanin 3D, w których gracz jest po stronie przeciwników Amerykanów w Iraku i Afganistanie (ciekawostka: w Iraku popularnością cieszy się pewna gra, gdzie można wcielić się w irackich policjantów i żołnierzy, i dać łupnia sadrystom czy al-Kaidzie).

P.S. Jak by ktoś miał pytania o moje zdanie na temat „solidarności z Tybetem” itp. to powiem krótko: trzeba było tym myśleć, kiedy MKOL przyznawał Pekinowi organizacje olimpiady 2008. A teraz to jest musztarda po obiedzie.

Brytyjska satyra polityczna sprzed lat…

Brytyjski show komediowy „The Goodies” (lata siedemdziesiąte), odcinek poświęcony wyborom. Świetna kpina z min. kreowania wizerunku kandydatów przez media, i upodabniania się polityki do showu:

Kupa dobrej zabawy w stylu „Monthy Pythona”. 🙂 Wszelkie aluzje do obecnej sytuacji w Polsce są przypadkowe. 🙂