No i po Sylwestrze. Jak to bywa, na początku nowego roku pytamy siebie, co nowego nam przyniesie. Jeśli chodzi o politykę to na nowy rok radze zapinać pasy, bo czeka nas ostra jazda, bo będziemy mieli sporo okazji do histerii, rozrób, niekończącego się jątrzenia i ogólnie tematów zastępczych mamy w bród. Do wyboru, na najbliższe miesiące, (kolejność dowolna) mamy:
Najnowszą książkę T. Grossa,
- zapłodnienie pozaustrojowe ("in vitro"),
- kwestia symboli religijnych w szkołach publicznych,
- pierwsza rocznica katastrofy pod Smoleńskiem,
- wybory parlamentarne na jesieni,
- okrągła, trzydziesta, rocznica wprowadzenia stanu wojennego,
- aborcję "na życzenie".
I tak dalej. Poza tym mogą zdarzyć się różne wydarzenia losowe, np. śmierć gen. Jaruzelskiego, która na pewno rozpali głowy Polaków na temat tego, np. gdzie i z jakimi honorami go pochować…
Polityka stała się w ostatnich latach polityką emocji, atawizmów, fobii i wzajemnego odmawiania sobie prawa do istnienia na scenie politycznej, a debata skupia się na rzeczach w których absolutnie nie da się osiągnąć kompromisu. Czasami odnoszę wrażenie, że polityka w Polsce robi u nas to, co w innych krajach imprezy kulturalne i sportowe, czyli staje się kanałem wyrażania namiętności i emocji. Nie ma co się temu dziwić, gdyż w naszym kraju brakuje zróżnicowanej i bogatej oferty kulturalnej kierowanej do różnych grup odbiorców, a o sporcie nie ma co nawet wspominać, bo nasi piłkarze od lat pokazują że są skończonymi fujarami, a skoki narciarskie mają tylko charakter sezonowy.
W nowym roku 2011 radzę zapinać pasy, bo czeka nas ostra jazda bez trzymanki.
Polska A.D. 2011 to kraj w którym kwestie tożsamościowe i światopoglądowe wywołują większe emocje, niż to ile powinna wynosić stawka podatku VAT.
Zarówno katastrofa smoleńska jak i powodzie i zimowy chaos w PKP pokazują czego nie potrafimy porządnie zrobić w naszym kraju. Co więcej, współcześni Polacy nie potrafią już ze sobą nawet rozmawiać. W latach 90-tych wszystko można było wytłumaczyć dziedzictwem PRLu i koniecznymi trudnościami transformacji. Teraz już takiej wymówki nie ma – a dla porównania, w ciągu interwału 20 lat w innych krajach (np. Niemcy i Japonia) zdołano podnieść się z gruzów wojennych, rozkręcić gospodarkę tak, że dała ona bezprecedensowy w dziejach dobrobyt, i dokonać reform gwarantujących stały rozwój kraju i stabilny system polityczny. Owszem, współczesna Polska i Polacy są bardziej zasobni niż w 1990 roku, ale co z tego, skoro sfrustrowane młode pokolenie szuka szans na leprze życie za granicą…?
"Wojna polsko-polska" to wojna pozycyjna: nikt nie zwycięża, a są tylko ofiary i przegrani. obie strony są wycieńczone, a linia frontu nie posuwa się ani do przodu ani do tyłu. Żadna ze stron nie chce się poddać, ani tym bardziej przyznać się do współodpowiedzialności za obecny stan rzeczy. Znamy już generałów i marszałków po obu stronach, potrafimy policzyć żołnierzy obu stron, trzeba teraz się zastanowić kto konkretnie z kim walczy. Otóż zasadniczy podział polityczny w Polsce to nie jest klasyczny podział lewica-prawica, ale inny, bardziej adekwatny do sytuacji kraju po transformacji ustrojowej.
Polska scena polityczna A.D. 2011 – zdjęcie lotnicze.
W Polsce podstawowy podział przebiega między "wygranymi" ("winners") i "przegranymi" ("losers") transformacji ustrojowej, z czego obserwacje na temat tego podziału można bez problemu znaleźć w literaturze i opracowaniach anglojęzycznych na temat transformacji ustrojowej w naszym regionie Świata.
W skrócie – i w uproszczeniu – można powiedzieć, że polityczną reprezentacją tych pierwszych jest partia deklarująca się jako liberalna (lub socjaldemokratyczna itp.), której zapleczem jest krajowy biznes i mainstreamowe media, i której to członkowie swobodnie bywają na światowych salonach, wspierani przez ludzi kultury i intelektualistów. Jej zapleczem ideowym może być szeroko i ogólnie rozumiany ideał wolności i otwartości na świat, przemawiający do zadowolonego z życia elektoratu.
W opozycji do niej znajduje się ugrupowanie (bądź koalicja mniejszych partii) o charakterze zdecydowanie przeciwnym, reprezentującą "przegranych" transformacji, czyli tych, którzy w nowej rzeczywistości stracili pozycje ekonomiczną i/lub nie potrafią jej zrozumieć. Cechą tego ugrupowania jest wyrazistość ideowa, objawiająca się wściekłością, populizmem, ksenofobią, autorytaryzmem, wodzostwem, nacjonalizmem, szowinizmem, religijnym fundamentalizmem, nostalgią za "starymi dobrymi" czasami przed transformacji itp. – wszystko to występuje w proporcjach i natężeniu zależnym od konkretnego przypadku, odpowiadająca niezadowoleniu "przegranych".
Ci pierwsi oskarżają tych drugich o faszyzm, autorytaryzm itp. i naśmiewają się z nich jako nieudaczników nie potrafiących poradzić sobie w życiu. W odpowiedzi ci drudzy nazywają tych pierwszych agentami obcych państw, bezbożnikami, zdrajcami, i wyśmiewają się z nich jako dekadenckich, zepsutych dewiantów.
Brzmi znajomo? Łatwo zauważyć że ów opis perfekcyjnie pasuje do polskiej sceny politycznej, zabetonowanej na amen przez PO i PiS. Od siebie dodam, że istnieje też trzecia grupa – ludzi którzy po prostu mają to wszystko gdzieś, i których nie interesuje ani polityka, ani nawet to, jaka będzie polityka rządu w sprawach najbardziej przyziemnych, co po prostu wynika ze zwykłej rezygnacji i apatii.
Z historii wiadomo, że wojna pozycyjna kończy się wtedy, gdy jedna ze stron po prostu padnie z wyczerpania, lub gdy dojdzie do naprawdę znaczącego przełomu. Tym przełomem mogą być jesienne wybory – pamiętajmy, że że tam gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta.
I tym trzecim może być Sojusz Lewicy Demokratycznej.
Fot: Wikimedia Commons
P.S. W chwili gdy to pisze (godź. 16.15), Strona Główna Salonu24 jest zdominowana przez teksty o Tomaszu Grossie. Pierwszy punkt możemy już sobie odptaszkować…