Nie zamierzam pisać o trzęsieniu ziemi w Japonii, a o tym co wygaduje się w mediach w temacie awarii w elektrowni atomowej w Fukushimie. Jak słyszę bzdury w stylu "wybuch atomowy", czy porównywanie do Czarnobyla i bomb atomowych w Hiroshimie i Nagasaki to mnie skręca. Przede wszystkim wybuch jądrowy w elektrowni jest niemożliwy – prędzej eksplozja o charakterze chemicznym, co faktycznie mieliśmy okazję zaobserwować.
Reaktory w Fukushimie zostały wyłączone – problemem jest tzw. ciepło powyłączeniowe – reaktor to nie grzałka do wody, musi trochę czasu upłynąć, zanim wystygnie, gdyż trwa jeszcze rozpad atomów krótkożyciowych pierwiastków radioaktywnych i zwykła bezwładność termiczna rdzenia. Przyczyną obecnej sytuacji jest totalna awaria systemów chłodzenia – na wskutek zniszczenia generatorów na diesel przez falę tsunami. W żadnym wypadku nie jest to stopienie się rdzenia w czasie trwającej na całego reakcji łańcuchowej i pożaru ponad tysiąca ton grafitu, jak to było w 1986 roku w Czarnobylu.
Poza tym, wracając do polskich mediów mielących Najsztubowskie "gówno w betoniarce": co ma wspólnego nie wybudowana elektrownia atomowa w Polsce z elektrownią atomową w Japonii, która ma bardzo poważne problemy po nie spotykanym wcześniej w dziejach trzęsieniu ziemi? Rozumiem, pytania o bezpieczeństwo energetyki jądrowej są zawsze na czasie, ale takie mielenie tematu, połączone z nakręcaniem psychozy nagłówkami i półkomemtarzami (patrz ilustracja powyżej) jest po prostu chore i dezinformujące.
Prawdziwą tragedią jest to, że najprawdopodobniej zginęło ponad 10 000 ludzi – więcej niż w 1995 roku w Kobe. Ta liczba, podobnie jak skala zniszczeń materialnych bardziej oddziałują na moją wyobraźnię w tej chwili. A co do samych Japończyków, to powiem tyle, że ten naród zachowuje się z godnym podziwu spokojem, połączonym z dobrą organizacją i pracowitością, będąc przy tym oswojonym z katastrofami naturalnymi od stuleci.
Bardziej mnie przejmuje to, że w Libii, o której świat już szybciuteńko zapomniał, Kadaffi rozgniata rebeliantów – efekty czego będą bardziej odczuwalne w Europie, min. poprzez kryzys humanitarny i falę uchodźców. Dlatego nie mam zamiaru sobie zawracać głowy medialną histerią w sprawie Fukushimy, który wygląda tak, jakby tam z morza wyłoniła się Godzilla (stąd tytuł notki).
No i po żałobie wracamy do normy: nawet jeszcze prezydent nie spoczął w grobie, a już mieliśmy kłótnię o kryptę na Wawelu. Teraz Komorowski, pełniąc obowiązki prezydenta, będzie podpisywał kontrowersyjną ustawę o IPNie, zamiast sprawdzić jej konstytucyjność. Bravo bravissimo! Polska jednak ma swoje standardy życia publicznego, które są trwałe! Ciekawe, kiedy znowu wyskoczy Palikot ze świńskim ryjem i wibratorem? A tymczasem "Gazeta Wyborcza" bez dowodów stara się sugerować, że winę za wypadek ponosi ś.p. prezydent.
Ale to jeszcze nic co się dzieje w tzw. prawicowej blogosferze. Tu się zaczyna prawdziwy obłęd, uciekanie w fantazje i inne cuda. Jeden z komentatorów zapędził się nawet do nazywania per "szmata", tych co mają odrębne, w stosunku do przedwczesnych i daleko idących opinii, zdanie. W Polecankach Niepoprawnych.pl dałem wywiad z sekretarzem Krajowej Rady Lotnictwa; ktoś od razu ocenił go na 1, bo nie było w tym filmie mowy o spisku, a o niekompetencji Klicha i fatalnym stanie lotniska.
Wszystkim zainteresowanym polecam wątek z forum lotnictwo.net.pl, przynajmniej z niego można się czegoś dowiedzieć, a nie z medialno-blogowej papki. Przykro mi, ale muszę stwierdzić, że kociokwik na blogach jest nawet większy od tego co widzimy w mediach w tej sprawie.
Pewne środowiska w Polsce (a nie mam tu na myśli czołowych polityków PiS) potrzebują mitu zamachu do walki politycznej. Nie specjalnie chce mi się wierzyć że x. Rydzyk, którego media lansują tą tezę, sam specjalnie w nią wierzy; to polityk, na tej samej zasadzie, jak politykiem był Adam Michnik, będący redaktorem "GW", a w polityce wykorzystuje się wszystko co gwarantuje skuteczne zyskanie poparcia. Lansowanie mitów może być takim środkiem.
Przykładem szybkiego lansowania mitu może być sprawa systemu TAWS, o którym w mediach najpierw mówiono że był wyłączony, a potem że jednak był używany i tak dalej. W media (i bloggerzy) prezentują jego nie działanie jako główną przyczynę wypadku, gdy sprawa jest bardziej skomplikowana (polecam znowu wątek z lotnictwo.net.pl). Tymczasem "Nasz Dziennik" kłamie, powołując się na "eksperta", który twierdzi, że lotnisko w Smoleńsku jest w systemie TAWS:
“W bazie danych systemu TAWS zainstalowanego w Tu-154M mogło nie być kompletnych cyfrowych map okolic Smoleńska, jak sugerują niektórzy eksperci?
– Mapy są produkcji amerykańskiej. Żadne miejsca nie były od czasu “zimnej wojny” tak dokładnie sprawdzane i modelowane jak właśnie okolice rosyjskich lotnisk wojskowych, także tych najmniejszych. Ponieważ zaś w Smoleńsku w ciągu ostatnich 50 lat nie było trzęsienia ziemi, prób jądrowych ani działań budowlanych zmieniających całkowicie powierzchnię terenu, więc żaden ekspert nie traktuje tej tezy poważnie. Gdyby mapa była zła, rozbiłby się trzy dni wcześniej wasz premier Donald Tusk.”
Oczywiście jest też mowa o tym, że niby samolot spadł na wskutek umyślnych zakłóceń sygnału GPS. Szkoda tylko, że z tym GPSem sprawa jest (znowu) bardziej zawiła, i nie jest to (podobnie jak TAWS) podstawowa metoda naprowadzania samolotu na lotnisko. Tak więc równie dobrze ten "ekspert" mógłby powiedzieć, że samolot prezydenta Kaczyńskiego strąciło orbitalne działo jonowe…
Te całe zamieszanie jest o tyle szkodliwe, że zaciemnia nam okoliczność, iż przecież coś złego musi się dziać w polskim lotnictwie wojskowym, skoro raz za razem dochodzi do katastrof, i to coraz bardziej tragicznych w skutkach. Dlatego odpowiedzialność za ten stan ponosi obecny szef MONu, minister Bogdan Klich.
Za panem Tomaszem Hypki, sekretarzem Krajowej Rady Lotnictwa, można zadawać sporo niepokojących pytań: co jest źle w systemie szkolenia pilotów? Jak to jest możliwe, że od kilkunastu lat gdy dochodzi do przetargów na samoloty dla VIPów pojawia się grupa lobbująca za Embrarerem, paraliżująca tenże przetarg? Dlaczego tak młody, trzydziestoparoletni, pilot siedział za sterami "tutki", gdy tymczasem światowym standardem jest wiek pilota ponad 50 lat na takim stanowisku? Czemu jednym samolotem leciało tylu ważnych urzędników państwowych?
Obawiam się, że cała debata nt. katastrofy podzieli się na dwa obozy: ten który uciekać będzie coraz bardziej od zdrowego rozsądku i ten który będzie udawał, że wszystko jest w porządku. I tak do następnej tragedii?
Najpierw jest trzęsienie ziemi. A potem napięcie wzrasta – podobno powiedział kiedyś mistrz suspensu Alfred Hitchcock. Tragedia w Smoleńsku jest właśnie takim trzęsieniem ziemi dla nas wszystkich. Ale to dopiero początek.
W jakim kierunku pójdą sprawy? Przypomina mi się dialog z "Parku Jurajskiego", gdzie jeden z bohaterów, matematyk, wyjaśnia teorię chaosu na prostym przykładzie kropli spływającej po zewnętrznej stronie dłoni w kierunku totalnie przypadkowym.
Konsekwencje dla naszej sceny politycznej, w szczególności dla PiS, są w tym momencie determinowane przez przypadek.
Jak zauważył Przemysław Mandela, ta tragedia to egzamin dojrzałości dla nas wszystkich pod każdym względem, która moim zdaniem objawia się rozsądnym zachowaniem w niespodziewanej sytuacji.
Test dojrzałości dla debaty publicznej i mediów.
Może odrobimy teraz szybko lekcje poprawności debaty publicznych. Nie można sprowadzać dyskusji do ataków osobistych, demonstracyjnego picia "małpek", akcentów klozetowych ("prezydent przysiadywał w toalecie", "trup na wrotkach"), drwin w stylu "jaka wizyta, taki zamach" itp. Media były prezydentowi nieprzychylne, nawet w doborze zdjęć i fotografii na strony gazet i strony internetowe, nie mówiąc o złośliwych dowcipach i pogwarkach w radio i telewizji.
I nagle, po straszliwej tragedii, okazuje się, że "nagle" Lech Kaczyński był po prostu normalnym człowiekiem.
Ludzie to widzą. I starzy i młodzi i także ci ci co nie interesują się polityką. Widzą tych samych ludzi, co wcześniej straszyli polskim Putinem, "kartoflem", mściwym "przykurczem" itp. co teraz łączą wyrazy współczucia, i prześcigają się w kondolencjach i refleksjach. I nie ma co się dziwić potem, że Monika Olejnik zostaje zrugana gdy próbowała zapalić znicz przed Pałacem Prezydenckim. Na własne oczy widziałem i słyszałem dyskusje w stylu "oj, jak żył to wszyscy tak go mocno krytykowali, a teraz go doceniają".
Przy tym nie twierdze, że nie ma przykładów autentycznego "nawrócenia". Po prostu nie chce mi się wierzyć w autentyczność i trwałość takowego u wszystkich tych, co jeszcze niedawno gardzili Lechem Kaczyńskim.
Ale kiedy minie żałoba narodowa, gdy ofiary zostaną pochowane, znowu wrócimy do bierzączki. I znowu będziemy mieli nawalankę. Nie mam bowiem złudzeń co do poziomu debaty publicznej i klasy politycznej w naszym kraju.
Po 11 Września wszyscy współczuli Amerykanom. Dwa lata potem większość świata znienawidziła Amerykanów za wojnę w Iraku – to tak dla wyrazistego przykładu, pokazującego że gdy upływa czas, ludzie wracają do porządku dziennego po tragedii.
-Co to takiego?
-Zapomniałem…
Pierwsze sygnały powrotu do "zimnej wojny domowej" już widać w postaci protestów przeciwko złożeniu pary prezydenckiej do krypty na Wawelu.
Test dojrzałości dla PO
Mam nadzieje, że Palikot czy Niesiołowski czują choć odrobinę wstydu. Przecież to PO nakręcało ich ustami język debaty nastawiony na pokrętne insynuacje, deprecjonowanie osoby i urzędu itp. Ale, mam duże wątpliwości – z historii wiemy na pewno, że ludzie są nie uczą z niej.
PO ma teraz to co chciało mieć od dawna czyli pełnie władzy. Nie ma już prezydenta, który rzekomo blokował inicjatywy rządu wetowaniem ustaw. Widać niestety, że stare nawyki szybko wracają: dopiero co zwolniono szefa PISM, i są przecieki, że trwają poszukiwania w kancelarii prezydenta słynnego aneksu do raportu o rozwiązaniu WSI.
Pokus przed PO jest całe mrowie: zwolnione jest stanowisku prezesa NBP i IPN, a jak wiemy wobec tych dwóch instytucji Platforma miała swoje plany.
Kampania prezydencka będzie bardzo smutna, jako że prowadzona w cieniu tragedii. PO może narazić się zarzuty, że prowadzi politykę i kampanię "po trupach" w dosłownym tego słowa znaczeniu.
Test dojrzałości dla PiS
Nie mogę sobie wyobrazić, jak Jarosław mógł by prowadzić dalej partię po tak straszliwej stracie swojego brata Lecha. Sytuacja w której znajduje się PiS przypomina wspomnianą wcześniej teorię chaosu; teraz wszystko może się zdarzyć.
Z jednej strony śmierć prezydenta Kaczyńskiego może stać się czymś w rodzaju mitu, na podobieństwo do zabójstwa prezydenta Johna F. Kennediego. Dla lewicy amerykańskiej stał się on symbolem niespełnionych nadziei, ucieleśnieniem amerykańskich demokratyczno-liberalnych wartości, kojarzonym z wizją podboju Kosmosu, silnym państwem i rozsądną dyplomacją, w opozycji do Lyndona Johnsona, Wietnamu, Richarda Nixona i Watergate. Słyszałem komentarze, że jednym ze źródeł sukcesu Barracka Obamy była próba kapitalizowania tego mitu, podobnie jak u innych kandydatów na prezydenta USA z ramienia Demokratów.
Oczywiście z drugiej strony, bałagan, dezorganizacja i kryzys przywództwa są jak najbardziej realne, podobnie jak rozpad PiS. Ta partia straciła najważniejszego kandydata na prezydenta i czołowych posłów.
Test dojrzałości dla blogosfery
Niestety, mam tu mam bardzo złe przeczucia. Kiedy widzę co się dzieje na blogach i komentarzach, to włosy mi dęba stają.
Tak czy siak, niezależnie od ustaleń komisji, są w niej ludzie co już znają prawdę o tragedii. To tak jak z 11 Września: zwolennicy spiskowych teorii też znają swoją prawdę, i nie ma sensu z nimi dyskutować. Obawiam się że w przypadku naszej tragedii będzie podobnie: ci co wierzą że Kaczyńskiego zamordowali Rosjanie, nie uwierzą w żadną wersje odmienną od ich poglądu. Niezależnie od wyników badań.
Teraz każdy wyrażający sprzeciw wobec tych teorii będzie traktowany jako rosyjski agent, zdrajca narodu itp. Sądząc o tym że że za wersją spiskową bez dowodów opowiadają się prominentni bloggerzy, zdaje sobie sprawę że tymi słowami skazuję się na wykluczenie w środowisku.
Nie uważam Rosjan za w 100% wiarygodnych, ale obecnie jakakolwiek wersja zdarzeń kolportowana w mediach i internecie jest niewiarygodna, bo dopiero co rozpoczęto komisyjne badania, które będą trwały całe miesiące. Prędzej bym oskarżał Rosjan o próbę zatuszowania nieudolności obsługi lotniska, niż zabójstwo prezydenta.
Zaznaczam, że dobrze że się zadaje pytania, także te dotyczące najmniej prawdopodobnych wersji wydarzeń, ale po tak naprawdę ma sens teoretyzowanie i wyciąganie pochopnych wniosków, nawet gdy jeszcze nie otwarto ostatniej "czarnej skrzynki"?
Jest to po części zrozumiałe, ze względu na emocje, pod wpływem których ludzie potrafią desperacko chwytać się czegokolwiek. Po masakrze w szkołę w Biesłanie niektórzy rodzice płacili niemałe pieniądze pewnemu szarlatanowi, co obiecał im że wskrzesi ich dzieci.
Bloggerzy! Zachowajcie rozsądek! Nie dajcie się się ponieść syreniemu śpiewowi szarlatanów oferujących łatwe wyjaśnienie tej tragedii!
"Kiedy jesteś młody, siedzisz sobie przed telewizorem i myślisz: 'To jakiś spisek. Sieci telewizyjne zmówiły się, aby nas wszystkich ogłupić’
Ale kiedy robisz się starszy, to zaczynasz dostrzegać że nie jest to prawda. Sieci telewizyjne mają interes w tym, aby dawać ludziom to, czego ci chcą. I to jest bardziej przygnębiająca myśl. Teoria spisku jest optymistyczna! Możesz zastrzelić tych drani! Możesz wzniecić rewolucję!
Ale sieci telewizyjne mają interes w tym, aby dawać ludziom to, czego ci chcą. I taka jest prawda."
Od czasu upowszechnienienia się Internetu, blogów, serwisów społecznościowych itp. panuje powszechne przekonanie że o to idzie nowe; kolejna rewolucja przy pomocy której nasze społeczeństwo stanie się bardziej demokratyczne praworządne itp. O to nowe media internetowe mają stanowić „piątą władzę” rozliczającą elity z nadużyć i niekompetencji oraz wyręczać dziennikarzy w dostarczaniu informacji publiczności, która oprócz tego będzie mogła wpływać na proces legislacyjny i decyzyjne przez sieć. Słowem – krok ku cyber-utopii.
Następnie pozwoliłem sobie przytoczyc tezę pana Morozowa na temat cyberhedonizmu, który moźna streścić w jednym zdaniu: nowe osiągnięcia techniki przekładają się w pierwszym rzędzie na nowe formy rozrywki, niż na aktywność społeczno-polityczną.
Słynna uwaga prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego o internautrach popijających piwko i szukających pornografii (w kontekście sprowadzenia rytuału wyborczego do głosowania przez internet) pewnie dlatego wzbudziła tak powszechne oburzenie, bo była… w znacznej mierze prawdziwa.
Kultura polityczna w Polsce nie sprzyja partycypacji politycznej, podobnie jak w Chinach, gdzie odsetek internautów-cyberhedonistów jest wyższy iniż w USA (!):
(przepraszam za jakość, to slajd z odczytu pana Morozowa)
Mechanizm cyberhedonizmu jest powszechny, i nie ogranicza się przecież tylko do Chin. Jak dowodzą badania większość internautów w Polsce w internecie szuka przede wszystkim rozrywki, pod którą teź podpada przyjmowanie tzw. śmieciowych newsów (np. plotki ze świata gwiazd). Weźmy pierwsze z brzegu wyniki badań:
Rozrywka i seks – czego szukają dzieci w internecie
„Youtube, Google, Facebook oraz sex to najczęściej wyszukiwane słowa kluczowe podczas surfowania przez dzieci po bezkresie internetu, wynika z raportu firmy Symantec.”
„67 proc. badanych deklaruje, że Internet służy głównie jako źródło informacji oraz narzędzie do kontaktu z innymi. Większość osób pracujących przed komputerem nie wyobraża sobie pracy bez dostępu do Internetu i komunikatorów. (…) Kolejna aktywność polskiego internauty to poszukiwanie rozrywki, czytanie plotek i ciekawostek ze świata. Internetowi ciekawscy stanowią, aż 65 proc. badanych. Koncentrują się oni wokół serwisów społecznościowych, jak Nasza Klasa; plotkarskich oraz portalach bazujących na ciekawostkach w Internecie, np. wykop.pl.”
„Choć świadomość istnienia portali społecznościowych ma 53 proc. Polaków, to korzysta z nich jedynie 31 proc. Szukamy w nich przede wszystkim rozrywki, kontaktów towarzyskich i ciekawostek. Dlatego największym zainteresowaniem Polaków cieszą się portale takie, jak: Nasza Klasa, Grono.net, Fotka.pl, My Space.com czy portale randkowe.”
Tylko co czwarty internauta czyta w sieci artykuły dotyczące polskiej polityki, a stronę internetową prezydenta przez ostatnie pół roku odwiedziło ledwie 1 proc. badanych.
Ostatnie 5 lat to okres wzrostu znaczenia blogów w dyskursie publicznym. Powinno to bardzo cieszyć, gdyż wprowadza to bardzo potrzebną różnorodność
Istnieje poważny konflikt interesów pomiędzy dziennikarzami mediów tradycyjnych a bloggerami (co pokazała afera Kataryny) jak i też poważne problemy natury prawne z cyklu „czy bloggerowi przysługują te same prawa co dziennikarzowi”.
Dla uściślenia: poprzez „blogger” rozumiem osobę nie będącą dziennikarzem, politykiem czy inną osobą z „głównego nurtu” udzielającego się na internetowych blogach. Powód takiego rozróżnienia jest oczywisty: dla tych osób internet jest po prostu jeszcze jednym medium, którym się kontaktują z audytorium. Dla bloggerów – ex definitione jedynym.
Nie stoje na stanowisku, że blogi mogły by zastąpić media tradycyjne. Uważam za to, że są ich dobrym uzupełnieniem.
Profesionalni dziennkarze są dalej potrzebi, podobnie jak profesionalne redakcje. Bloggerzy rzadko kiedy mają tyle powiązań i kontaktów co zawodowcy. Pod względem prawnym ich sytuacje mniej korzystna, a do tego nie mają dostępu do takich samych zasobów, szczególnie finansowych. Czy można sobie wyobrazić bloggera który by za własne pieniądze, biorąc całe ryzyko na siebie itp. pojechałby do kraju ogarniętego wojną? W USA wiadomo mi o przypadku dziennikarza Steve’a Vincenta, który w Iraku prowadził blog „In the Red Zone”, co zresztą przepłacił życiem.
Większość blogów to, niestety, felietonistyka średniego poziomu. Owszem, blogi mogą być źródłem informacji niszowych, specjalistycznych (co dobrze widać po blogach o tematyce naukowo-technicznej) i niepopularnych, ale mogą być też źródłem plotek, pomówień, histerii i sensacjonalizmu. Wiele razy widziałem na blogach wyrywanie wypowiedzi i treści z kontekstu, nadmierne ekscytowanie się sprawami drugoplanowymi, nadmierną emocjonalność czy po prostu zwykłą złośliwość. Zaznaczam, że nie mam tu na myśli ani konkretnych bloggerów, ani konkretnych portali blogowych czy opcji politycznych; niniejsze obserwacje mają charakter uniwersalny.
Mroczną wizją przyszłości może być sytuacja w której z jednej strony na wskutek updku etyki dziennikarskiej i ogólnej tabloidyzacji media staną się (a może już są?) wytwórniami bezwartościowej papki nie przekładającej się w żadnym stopniu na informowanie o życiu publicznym w kraju, a z drugiej strony Internet stanie się zbiegowiskiem cyberhedonistów kompletnie nie zainteresowanych rzetelnymi informacjami, oraz małych wspólnot, z których każda będzie żyła w swoim światku, ze skrajnie ograniczonym spojrzeniem na rzeczywistość, kisząc się w smrodzie grupowego myślenia, sekciarstwa i paranoi.
Od czasu upowszechnienienia się Internetu, blogów, serwisów społecznościowych itp. panuje powszechne przekonanie że o to idzie nowe; kolejna rewolucja przy pomocy której nasze społeczeństwo stanie się bardziej demokratyczne praworządne itp. O to nowe media internetowe mają stanowić "piątą władzę", rozliczającą elity z nadużyć i niekompetencji oraz wyręczać dziennikarzy w dostarczaniu informacji publiczności, która oprócz tego będzie mogła wpływać na proces legislacyjny i decyzyjny przez sieć. Słowem – krok ku cyber-utopii.
Niestety, w praktyce ten mit drastycznie pryska, szczególnie w zderzeniu z reżimami autorytarnymi, które niby miały by być rozsadzane przez nowe technologie.
Eugeny Morozow pochodzi z Białorusi, przez kilka lat pracował w organizacji pozarządowej zajmującej się promowaniem demokracji i praw człowieka na w tym kraju, tak że z użyciem Internetu i serwisów społecznościowych. Obecnie prowadzi bloga na Foreign Policy, gdzie pisze często na temat wpływu Sieci na aktywność polityczną, wykorzystując doświadczenia zebrane przez w czasie swojej pracy, które to stały się podstawą do napisania książki w której autor twierdzi min. że paradoksalnie Internet umacnia dyktatorskie reżimy zamiast je osłabiać.
Swoje argumenty i spostrzeżenia zawarł w odczycie pt. "Czy Internet jest tym, czego obawiał się Orwell?" wygłoszonym w ramach programu TED Talk, który można obejrzeć tu:
Argumenty pana Morozowa można streścić następująco:
Na Zachodzie istnieje mit "iPodowego liberalizmu" tj. złudnego przeświadczenia, że upowszechnianie się technologii informacyjnej automatycznie rozszerza i promuje demokracje, nie tylko poprzez dostęp do nieocenzurowanych informacji ale poprzez poprawę "ekonomii protestu" tj. ułatwienie przeprowadzenia takowego.
Często myli się zamierzony cel użytkowania technologii od prawdziwego. Posiadanie coraz to nowych środków komunikacji wcale nie nie sprzyja prawom człowieka i demokracji. Media są tylko narzędziami i to w jaki sposób będą użyte zależy od użytkowników (np. w Rwandzie stacje radiowe podjudzały do ludobójstwa, zamiast do niego zniechęcać)
Dyktatury nauczyły się wykorzystywać internet do swoich celów np. poprzez trening prorządowych bloggerów i komentatorów, wykorzystywanie serwisów społecznościowych do autoinwigilacji (np. powiązania pomiędzy poszczególnymi osobami widać jak na dłoni w Twitterze), nie mówiąc o starym, sprawdzonym triku z wentylem bezpieczeństwa, czego przykładem może być tzw. "autorytarna deliberacja" (rozpraszanie odpowiedzialności poprzez "konsultacje społeczne" w Sieci, pozory demokratyzacji poprzez fora internetowe itp.).
Cyberhedonizm vs. cyberaktywizm – internet jako nowe "opium dla mas" – zdecydowana większość użytkowników Sieci jest zainteresowana znajdowaniem w niej rozrywki (gier, obrazków,dowcipów, filmów, pornografii itp.), a nie nauką czy aktywizmem.
Pozorność aktywizmu w sieci: wgranie blog znaczka i bannerka jakiejś akcji okazuje się być często ostatnim krokiem poczynionym przez "aktywistów". Dotyczy to nie tylko aktywności politycznej, ale po prostu jakiejkolwiek, so skarykaturyzował poniżej rysownik J.J. McCullough:
-Bardzo się przejąłem tym trzęsieniem ziemi w Pakistanie. Wrzuciłem guzik do dotacji dla Czerwonego Krzyża na blog i stronę i nawet podpis na forum…
-O, fajnie, a ile dałeś?
-Dałem?
Pan Morozow podaje bardzo ciekawy przykład z życia na pacyfikacje nastrojów przy użyciu Internetu. Swego czasu wśród chińskich internautów wzburzenie wywołała informacja o śmierci jednego z więźniów, przy czym władze jako oficjalną przyczynę śmierci podały "uderzenie w głową o ścianę w czasie zabawy w chowanego z współwięźniami", co było skrajnie nieprzekonywujące.
Od razu zaczęto na forach internetowych i portalach krytykować wersje oficjalną. Mogło by się wydawać, że chińskie władze zareagowałyby cenzurowaniem i wycinaniem nieprzychylnych i niewygodnych komentarzy w Sieci, ale zamiast tego zareagowały nieoczekiwanie, ogłaszając gotowość do udzielenia wizyty przez wybraną grupę ochotników z bloggerów. Zgłosiło się pięćset osób, wybrano do delegacji pięcioro, po czym ta piątka zgodnie stwierdziła po wizycie w więzieniu że wszystko w tym ośrodku jest w porządku.
Oczywiście wszelkie zapowiedziane inspekcje i wizyty, tym bardziej w wykonaniu osób niedoświadczonych i nieprzygotowanych są raczej kiepskim sposobem na dowiedzenie prawdy. Reszta przyjęła to wyjaśnienie z zadowoleniem (bo jak tu nie ufać innym bloggerom, takim jak my?) i sprawa ucichła.
Gdyby Chińczycy uciekli się do cenzury – jak twierdzi pan Morozow – sprawa stała by się jeszcze bardziej głośna, gdyż fakt cenzury tylko by udowodnił, że sprawa faktycznie cuchnie i że władza chce coś ukryć. A tak, sprawa uległa szybkiej, bezbolesnej pacyfikacji.
c.d.n.
W następnym odcinku: w demokracji z internetową rewolucją wcale nie musi być lepiej…
Myślicie że jest to zwariowane? Ha! Wbrew pozorom zdecydowanie mniej niż to się wydaje na pierwszy rzut oka!
Na początek, w ramach wprowadzenia, cytat z artykułu Krasnodębskiego, "Rewolucja Tuska":
"Nową cechą dyskursu politycznego jest niemal całkowite wypranie go z treści. Standardem stały się argumenty ad hominem, wyśmiewanie się z nazwisk, happeningi telewizyjne."
Pan Krasnodębski potwierdza moje wcześniejsze obserwacje, wsparte słowami Neila Postmana, iż weszliśmy w epokę, w której to dominacja telewizji spowodowała automatycznie dominację percepcji, czyli dekodowania treści wizualnych i skojarzeń z nimi związanych w dyskursie publicznym. Media bazujące na słowie pisanym, np. gazety czy czasopisma, wymagają od odbiorcy koncepcji, tj. analitycznego myślenia, koncentracji na ideach oraz związkach przyczynowo-skutkowych itp.
Jeśli już mowa o niewybrednej rozrywce, to mam skojarzenia z popularnymi w USA "zawodami" zapasów "wolnoamerykańskich" (World Wrestling Federation), na których to "zawodnicy" poubierani w kiczowate kostiumy rodem z komiksów na niby wymieniają ciosy, na niby się nokautują i na niby sobie wzajemnie grożą. Ze sportem nie ma to nic wspólnego, dlatego też sporo wysiłku wkłada się w to, aby zachować pozory takowego. Nie przeszkadza to jednak nastolatkom (to których ten szoł jest adresowany) traktować "zawodników" np. Hulka Hogana (poniżej po lewej) jak prawdziwe gwiazdy sportu.
Skoro politycy stali się celebrytami i tak jak oni podlegają już regułom szołbiznesu i mediów nastawionych na serwowanie rozrywki szerokim masom. Palikot wyczuł te trendy bardzo dobrze, o czym zaraz szerzej za chwilę.Teraz moja podstawowa teza; można wykreować "wolnoamerykańskich" zapaśników na wielkie gwiazdy? Można. Tak samo można wykreować Palikota na polityka z pierwszego rzędu.
Ostra jazda bez trzymanki i bezpruderyjność i szokowanie są przyjętymi normami w współczesnym szołbiznesie. I tak np. Wojewódzki raz rozmawiał jakimś facetem, który opowiadał, jak mu żona do pupy zagląda. Ja uważam, że jeżeli takie coś odbywa się między małżonkami, w sypialni i sprawia obupólną przyjemność, to nie jest to nic złego. Tylko że nie mogę się zgodzić na to aby tak intymne sprawy były wywlekane na ekran telewizora, a publiczność epatowana tak, że aż zobojętnieje i trzeba będzie szukać mocniejszych bodźcców, co powoduje że media coraz bardziej epatują wulgarnością i dosadnością (jak kupa z wetkniętą flagą Polski, też u Wojewódzkiego).
W te trendy znakomicie wstrzelił się Palikot, ze swoimi koszulkami, pistoletami, wibratorami i wieprzowiną. To co widzimy, jest naturalnym efektem kombinacji telewizji komercyjnej z wylansowanym popkulturowym "luzem", płytkością i dosadnością wykorzystanymi w celu politycznej autopromocji. Trzeba pamiętać, że to są trendy globalne, wystarczy zobaczyć na telewizje amerykańską, czy media zachodniej Europy, które wreszcie po tylu latach dotarły do naszego ze zdwojoną siłą, a o których to dotychczas można było dotychczas tylko usłyszeć i przeczytać w gorzkich i krytycznych analizach zachodnich filozowów, myślicieli i intelektualistów.
Nieustanne parcie na autopromocje, egocentryzm i próżność powodują, że trudno się nie dziwić twórcom serialu animowanego dla dorosłych "South Park" iż parodiują w swoim serialu plastikowy świat celebrytów, porównując owe parcie do zawodów kto zrobi większą kupę. (Odcinek "More Crap")
Te wszystkie opisane powyżej zjawiska zostały zaasymilowane przez publiczność, szczególnie przez tą młodszą część, i są traktowane jako coś normalnego. Wszak media serwują to, co publiczność oczekuje najbardziej; rozrywkę. Rozrywką może być właśnie Palikot ze świńskim ryjem, jak i Wojewódzki bezpruderyjnie dyskutujący o seksie na antenie – ten sam Wojewódzki który za rządów Kaczyńskich opowiadał, jak to się boi (w domyśle, że niby będzie ofiarą represji)
Palikot już zaistniał w mediach, a rządy Tuska przeorały polskie życie polityczne tak, że jest urobione pod politykę pijarowską. Kojarzenie go z wódką i wygłupami gwarantuje mu elektorat wśród młodzieży licealnej, która dokona swego pierwszego wyboru politycznego. Umie się komunikować z potencjalnym elektoratem ptzy pomocy telewizji w konwencji reality show i telehappeningu oraz Internetu (jego słynny blog). Licealistów-maturzystów nie należy ignorować; są świetnym materiałem na bezrefleksyjny, łatwy do pozyskania elektorat, vide obietnica anulowania nowej matury przez SLD w 2001 roku, dzięku której wyborcy z wyżu demograficznego zagłosowali masowo na tą partię.
Bardziej dorośli wyborcy będą go wspominać jako fajnego niszczyciela Złych Kaczorów, artystę-performera i kontrkulturowca. Pamiętajmy też o tym, że wyszliśmy z epoki "Gazety Wyborczej" do "Epoki TVNu". Teraz w studiu telewizyjnym koncernu ITI Waltera decyduje się o dyskursie publicznym w kraju, a nie w redakcji na Czerskiej. TVN naprowadzi bardzo zmyślną strategię pozyskania publiczności, poprzez kreowanie na ekranie świata w którym to przewijają się w różnych rolach te same osoby, tworząc publiczności wrażenie, że jest to świat najlepszy z możliwych (por. "Wirujący Bąk TVN", Rzeczpospolita). Dodajmy teraz A (dominacje komercyjnej TV która wyraźnie jest nastawiona przeciwko PiS, serwującej rozrywkę szerokiej publiczności) do B (Palikot) i otrzymamy C:
Minie kilka lat i Kaczyński (po drugiej kadencji) lub Tusk przestaną być prezydentami. I wtedy, po operacji plastycznej i retuszu, przy wsparciu TVNu, wkroczy Palikot.
Mało prawdopodobne? A jednak wcale nie! Moim zdaniem ma wszelkie atuty aby zaistnieć polskiej scenie politycznej, przynajmniej jako potencjalny kandydat, lub chociażby jako polityk z pierwszego rzędu, który na takie stanowisko mógłby być predysponowanym. Tym atutem jest chociażby obecność w mediach, wyczucie "celebrytyzacji" polityki i elektoratu, oraz wpływy w Platformie Obywatelskiej, której to w ostatnim czasie stał się twarzą.
Uwaga wszyscy rodzice! Już w Niemczech! Już w Finlandii! Coraz bliżej! Nadchodzą! Nadchodzą uzbrojeni w pałki, siekiery, noże, kastety, pistolety maszynowe i bomby maniacy dybiący na życie waszych pociech w szkołach! Nikt nie może czuć się bezpiecznym! Potrzebne są bramki do wykrywania metalu, strażnicy i codzienne ćwiczenia! Pamiętajcie; nikt w naszym kraju nie myśli poważnie o takim zagrożeniu! A to idzie coraz bliżej! CORAZ BLIŻEJ!!!!!
A tak zupełnie serio: w TVNowskim dzienniku przedstawiono reportaż o możliwym powtórzeniu się scenariusza podobnego do ostatnich wydarzeń w Niemczech, gdzie szaleniec postrzelił kilka osób w szkole. Fakt, trzeba być przygotowanym na różne okoliczności, ale to co rzuciło mi się w oczy to specyficzne budowanie napięcia w reportarzu: najpierw zdjęcia z ćwiczeń z jednej ze szkół, gdzie prowadzono ćwiczenia, potem kilka ujęć z jakiejś policyjnej akcji, informacje w.w. zagrożeniach i precedensach (bez dokładnych informacji statystycznych) oraz na sam koniec rozsądne głosy ekspertów, że tego typu zdarzenia w Polsce są bardzo mało prawdopodobne. Słowa o tym, że zagrożenie w postaci maniakalnych zabójców w szkołach jest roraz bliżej kraju były jak najbardziej autentyczne.
Przemoc w polskich szkołach jest faktem, w różnym natężeniu w zależności od placówki ale lepiej by było, gdyby skoncentrowano się na takich codziennych incydentach, jak bójki czy brak dyscypliny, niż robić tabloidowy szum nakręcający niepotrzebnie lęki. Sama sugestia, że takie incydenty są jak epidemia jest po prostu śmieszne.
…pamiętajcie! Zagrożenie coraz bliżej naszych granic, CORAZ BLIŻEJ!!!…
10 amerykańskich żołnierzy zaatakowało taksówkarza w Sopocie. Mężczyzna jest w szpitalu. Napastników zatrzymała policja, ale już ich zwolniono, bo są wojskowymi z USA. Przeciwnicy obcych baz w Polsce zacierają ręce – mają nowy argument, że Amerykanie nie powinni stacjonować w naszym kraju.
10 amerykańskich żołnierzy wyszło z jednej z sopockich dyskotek. Zachowywali się głośno i agresywnie. W okolicach Grand Hotelu chcieli zamówić taksówkę. Żaden z kierowców nie kwapił się jednak, żeby ich zabrać. Taksówkarze już nieraz mieli problemy z amerykańskimi marynarzami – piją, krzyczą, trzeba się z nimi kłócić o zapłatę za kurs.
"Amerykanie podeszli do jednego z kierowców. Na początku doszło do słownych utarczek. Potem jeden z nich miał uderzyć Polaka" – mówi dziennikowi.pl Barbara Kuczyńska z zespołu prasowego policji w Sopocie.
Taksówkarz upadł na ziemię i uderzy głową o chodnik. Nie podniósł się już. Żołnierze odeszli. Koledzy taksówkarza wezwali pogotowie i policję.
"Zaraz po zatrzymaniu musieliśmy przekazać żołnierzy żandarmerii wojskowej" – dodaje Barbara Kuczyńska. "Kierowca złożył właśnie zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa, ale żołnierze są już na swoim statku. Nie możemy ich tak po prostu przesłuchać. Musimy wystąpić o zgodę na ich przesłuchanie w charakterze świadków. To oczywiście utrudnia nam postępowanie, ale takie są procedury".
Taksówkarz trafił do szpitala. Według informacji podanych przez TVN24, ma wstrząśnienie mózgu. Przeciwnicy budowy amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Polsce wiele razy powtarzali, że obecność amerykańskich żołnierzy w Polsce będzie wiązała się z podobnymi incydentami. Teraz, od tego jak zostanie rozwiązana sprawa pobicia w Sopocie, zależeć może stosunek Polaków do amerykańskich baz.
No i czego się dowiadujemy od "kompetetnych inaczej" dziennikarzy? Że marynarze to żołnierze, a okręt wojenny to statek. Dodatkowo ani słowa o tym, że zgodnie z prawem międzynarodowym okręty wojenne są jak część terytorium państwa pod którego banderą pływają. Artykuł sugeruje w ten sposób, że Amerykanie będą całkowicie bezkarni, także po wybudowaniu bay antyrakietowej, mimo iż zawsze państwa podpisujące tego typ umowy regulją odpowiedzialność karną żołnierzy odpowiednimi zapisami, i nie można tego porównywać do tej sytuacji.
Potem faktycznie wystarczy zrobić błyskawiczną sonde na onecie i interii i wyjdzie, po takowym podkręceniu publiki, że przeciw tarczy jest 70% "internautów", z czego się zrobi news dnia.
Widząc to takie wydarzenia, jak zrzeczenie się orderu przez górnika z kopalni "Manifest Lipcowy", szum wokół Wojciecha Cejrowskiego w sprawie jego rezygnacji z obywatelstwa polskiego, czy wtykanie polskiej flagi w psie kupy na antenie TVNu, to dochodzę do wniosku, iż zbliżamy się do światowych standardów, gdzie dyskurs publiczny został sprowadzony do wielkiego showu przed kamerami TV.
Ważną konstatacją tej książki jest to, że w świecie kultury obrazkowej racjonalne argumenty tracą na znaczeniu, gdyż były one najbardziej czytelne w medium bazującym na słowie, jak książka czy gazeta. W TV liczy się to, jak przekaz "wali po gałach", czy polityk ma ładny krawat, a czy jego konferencja prasowa jest ciekawa czy nie, vide gumowy siusiak i pistolet w ręku Palikota.
Dobrym tego przykładem są współczesne wojny, gdzie to, w jaki sposób dany konflikt jest ukazywany na małym ekranie, jest czynnikiem równie istotnym, jak amunicja, paliwo czy morale żołnierzy. Najbardziej drastycznym przpadkiem niech będzie wycofanie wojsk ONZ z Somalii w 1993 roku, po tym, jak świat obiegły zdjęcia pokazujące tłum Somalijczyków bezczeszczących zwłoki poległych Amerykanów (warto wspomnieć, że wcześniejsza masakra 20 Pakistańczyków nie zrobiła takiej furory, gdyż była mało medialna).
W swojej wcześniejszej książce "Disapperance of Childhood", Postman napisał, że "oglądanie telewizji wymaga nieustannego rozpoznawania obrazów, a nie analitycznego dekodowania treści. Wymaga więc percepcji, a nie koncepcji…".
Popularność szołu "Teraz my" czy "Szkła kontaktowego" jest dobrym przykładem na zejście dyskursu publicznego do poziomu rozrywki ("infotainmentu"), gdzie naturlną koleją rzeczy, jak wspomniano wcześniej, odgrywają role obrazki, luźne skojarzenia i emocje negatywne lub pozytywne. Tak jak w reklamach, gdzie producencji zlecają wykonawcom przede wszystkim tworzenie pozytywnych skojarzeń z produktem. Zaproszenie do studia "Teraz My" homoseksualistów rzekomo poszkodowanych przez Lecha Kaczyńskiego, Brandona Faya i Thomasa Moltona, jest dobrym tego przykładem. Nie argument, ale szoł i pokazówka.
Wracając do tematu: dlaczego Palikot jest eksponowany na stanowisku osoby odpowiedzialnej za likwidacje bubli prawnych a nie np. pan Szejnfeld? Pana Szejnfelda miałem okazje widzieć osobiście w 2005, i wywarł na mnie zdecydowanie leprze wrażenie, niż Palikot pozujący na ekscentryka i członka "artystycznej cyganerii". No, ale ja jestem wyjątkiem, gdyż nie jestem "targetem" PO… W PO z pewnością znalazło by się wiele osób, które by były predysponowane do przewodniczenia komisji "Przyjazne Państwo", ale odpadły, gdyż szołmeństwo Palikota predysponowało go do tego, aby robić szum na odcinku, gdzie oczekiwania elektoratu PO są największe, a ryzyko "wpadki" największe. Nie trzeba być analitykiem, aby zauważyć, że popularne powiedzenie "para w gwizdek" dobrze oddaje całą tą sytuacje. Podobnie jak konferencje prasowe Kołodki, szum medialny wokół Palikota ma pokazać, że "coś się robi" i stworzyć wrażenie działań w tym zakresie.
Palikot ma bez wątpienia talent, i ten talent, podobnie jak niewyparzony język Niesołowskiego jest podstawą pijarowskiej strategii PO ("do mediów tak trzeba" – Komorowskiemu się raz wymknęło), a przynajmniej takie wrażenie to robi. Eksponując tego typu osoby PO chce zaspokoić zapotrzebowanie wśród swojego elektoratu na szoł, "antykaczyzm" i po prostu dobrą zabawę, rozrywkę itp, gdyż to dzięki głosom ludzi młodych zdobyli przewagę na PiS. Sam widziałem i poznałem ludzi, którzy sympatyzując z SLD zagłosowali na PO, aby odepchnąć PiS od władzy, a potem oplakatowali sobie ściany plakatami wyborczymi Niesiołowskiego, z utęsknieniem wypatrując wystąpień ukochanego "Niesioła" w TV, nad którymi to potem debatowali przy piwie.
Ciekawy komentarz, potwiedzający moje obserwacje dał Rewident:
(…)Czym zatem jest Palikot i co on symbolizuje?
Po pierwsze, jest promotorem seksualnych igraszek. Koszulki z napisem „jestem gejem, jestem z SLD" to nie wszystko. Osobiście najbardziej doceniam jego występ z gumowym penisem w łapie. Palikot wymachiwał nim bardzo sprawnie i wyglądało to tak, jakby miał w tym dużą wprawę. W drugiej ręce dzierżył pistolet, co oczywiście narzucało oczywiste skojarzenia z seansem sado-maso. Rozumiemy o co chodzi? Kajdanki, pejczyki, spluwa, latex. Mniam, mniam. To jest to o czym prawdziwy wykształciuch może tylko pomarzyć.
Palikot też zna się na interesach. Mistrz iluzji kupił Polmos za pieniądze Polmosu, przepuszczając kaskę przez zagraniczną spółkę. Ktoś już opisał ten schemat dość szczegółowo na S24 (autora przepraszam za wczesną sklerozę). Dlatego nasz kudłaty przyjemniaczek idealnie pasuje do działaczy PO. Tam tez jest dużo trzydziestoletnich milionerów, którzy w „cudowny" sposób dorobili się swoich fortun. Jeden z nich, archetyp peowca, kolega Piskorski, znajduje się dziś w muzeum figur woskowych zwanym Parlamentem Europejskim. Palikot go wyprzedził i udoskonalił metody. Dlatego ma tak wysoką pozycję na salonach i w liberalnych mediach.
Najbardziej zabawne i straszne zarazem w całej tej sytuacji jest to, że jak w soczewce skupia się aktualna polityka PO, której celem obecnie jest bierne zarządzanie państwem, unikanie posunięć kontrowersyjnych, aby nie narazić się pewnym środowiskom, tworzenie atmosfery zbawiania kraju po mrokach "kaczyzmu" i przede wszystkim torowanie drogi prezydenturze Donalda Tuska w 2011 roku.
Aż się prosi o zburzenie błogiego stanu jakimś głośnym skandalem, który mam nadzieje, zburzy poczucie błogości i nieświadomości wobec medialnej manipulacji i kalkulacji obecnie rządzących.