Dzisiaj mam przyjemność zaprezentować naszpikowany akcją klasyczny serial anime pt. „Armored Trooper VOTOMS” (tyt. oryg. 装甲騎兵ボトムズ, Sōkō Kihei Botomuzu), nadany po raz pierwszy przez TV Tokyo w latach 1983-84. Serial ten zainspirował jeszcze następne mini serie OVA, czyli sequele, prequele itp. oraz wiele gier komputerowych i konsolowych (znanych, niestety, tylko w Japonii).
Jest to epicka opowieść z gatunku „mecha” (a dokładniej tzw. „real robot”) w klimatach klasycznej militarnej opery kosmicznej, budzącej skojarzenia z pracami Roberta A. Heinleina i Joego Haldemana. Akcja rozgrywa się w dalekiej galaktyce Astragius, tuż po zakończeniu stuletniej wojny między dwoma gwiezdnymi imperiami; Konfederacją Gilgameszu i Unią Balarantu.
Bohaterem (a raczej antybohaterem na skalę byroniczną) jest Chirico Cuvie, były żołnierz elitarnej jednostki Czerwonych Barków do zadań specjalnych, będący doskonałym pilotem tytułowych VOTOMS (w skrócie „AT”). Pod tą ogólną nazwa kryją się humanoidalne roboty występujące w różnych typach, przeznaczone do walki w każdym terenie, które w galaktyce Astragius są równie podstawowym wyposażeniem wojskowym, jak obecnie „kałasznikowy”.
W dniu zawarcia rozejmu Chirco dokonuje wraz z innymi żołnierzami tajnego rajdu na bazę na asteroidzie, gdzie przypadkiem znajduje kapsułę z niezwykle piękną kobietą. Zdradzony przez swoich kompanów, zostaje ranny, po czym jest pojmany przez siły Gilgameszu, i traktowany jako zdrajca. Wkrótce Chirico udaje się uciec, po czym jest zmuszony ukrywać się przed wszystkimi armiami wszechświata w rządzonym przez gangsterów i skorumpowaną policję mieście Uoodo…
Tak zaczyna się licząca pięćdziesiąt parę odcinków epopeja, w czasie której bohater, wraz z poznanymi w Uoodo przyjaciółmi – handlarzem bronią w średnim wieku Grotho, drobnym kombinatorem Vanillą i uroczą Coconną – przemierza przez szereg planet, wikłając się w różne wojny i rozróby, natrafiając przy tym na tajemniczą sektę, której spisek może zagrozić pokojowi we wszechświecie, i do którego to kluczem jest owa tajemnicza kobieta spotkana na asteroidzie.
Atutem serialu jest duża ilość walk w każdym odcinku, toczonych w dżungli, pustyni, w mieście i w Kosmosie przy użyciu „mechów” i innych machin bojowych, co powinno zadowolić każdego domorosłego militarystę. Autorzy serialu nie bawią się nadmiernie w psychologię bohaterów – właściwie cały serial to pasmo bitew z użyciem pojazdów różnych rodzajów, z domieszką romansu, starożytnych zaginionych kosmicznych cywilizacji i dorzuconym od czasu do czasu humorem i ironią w partiach z udziałem Coconny i Vanilly.
W czasie owych potyczek Chirico wykańcza pociskami ze swojego mecha całe bataliony wrogów bez mrugnięcia okiem, nie okazując przy tym żadnych skrupułów, ani słabości. A gdy jest poza swym pojazdem (VOTOMSem typu ATM-09-ST „Scopedog” – standardowym mechem armii Giglameszu), to równie zręcznie posługuje się noszonym u pasa obrzynem. Wojna to dla niego całe jego życie, i to tak, że praktycznie cały czas chodzi ubrany w charakterystyczny pomarańczowy kombinezon pilota.
Niemniej w toku akcji widzimy wyraźnie ewolucje bohatera, który z zimnej, stoickiej maszyny do zabijania w toku akcji przeobraża się w bardziej refleksyjną osobę, która zaczyna coraz częściej zadawać sobie pytanie po co w ogóle robi to co robi i kim jest tak naprawdę.
Tak jak w innych animach, trudno w „VOTOMS” dostrzec gloryfikacji wojny i heroizmu. Chirico błąka się po planetach zrujnowanych przez wojny i spotyka ludzi przez nią pokrzywdzonych, a konflikty w które jest zaangażowany są wynikiem cynicznych machinacji polityków i wojskowych, traktujących swoich podwładnych jak zwykłe narzędzia do realizacji swoich celów bez oglądania się na ludzkie koszty (min. w jednej serii odcinków widać pełen moralnej dwuznaczności po obu stronach konflikt podobny do wojny w Wietnamie, toczony na porośniętej dziewiczą dżunglą planecie – pułkownik Quaritch czułby się tam jak w domu).
„W bitwie nie ma chwały” – gorzko stwierdza z biegiem czasu bohater, widząc śmierć i destrukcję na swojej drodze. Zakończenia tej, jak wspomniałem na początku, epickiej opowieści oczywiście nie zdradzę, powiem tylko tyle, że fani „Diuny” Franka Herberta i „2001: Odysei Kosmicznej” Kubricka znajdą coś dla siebie.
Jeśli chodzi o wykonanie serialu, to nie da się ukryć, że ma on już swoje „-naście” lat, więc animacja, mimo iż zrobiona na bardzo wysokim poziomie (charakterystycznym dla studia Nippon Sunrise, gdzie powstała), już trąci zauważalnie myszką, choć od czasu do czasu pod względem artystycznym wygląda dość ciekawie. Przy okazji uśmiechnąć się można, widząc komputery przyszłości o możliwościach Commodore 64, czy obcisłe kostiumy zalatujące „Kosmosem 1999”, nie mówiąc o tym, że jakoś w świecie pełnym statków kosmicznych i robotów nie ma telefonów komórkowych…
Autorzy bowiem nie wychylali się za mocno do przodu w swoich wyobrażeniach o technologii przyszłości: w świecie „AT VOTOMS” broń palna jest ciągle w powszechnym użyciu, podobnie jak samoloty i helikoptery, a lasery uświadczymy właściwie tylko na statkach kosmicznych, a i to w ograniczonych ilościach Z tego też względu serial zaliczany jest do nurtu tzw. „twardej” science-fiction, dla odróżnienia od bardziej frywolnych innych serii o „mechach”, gdzie nikogo nie dziwią gigantyczne rozmiary maszyn i niezwykłe bronie łamiące prawa fizyki.
Mimo iż ten serial anime należy do gatunku „mecha”, czyli takiego w którym występują wcześniej wspomniane człekokształtne roboty, to przeciwieństwie jednak do hitowego „Gundama” (także wyprodukowanego przez studio Sunrise) czy „Evangeliona” Gainaxu owe maszyny nie mają rozmiarów wieżowca, a są znacznie mniejsze (góra 3-4 metry), dodatkowo są skromniej uzbrojone, i są co prawda odporne na ogień z lekkiej broni, to jednak kilka celnych strzałów z cięższego kalibru potrafi zniszczyć je w mgnieniu oka. Dodatkowo ich amunicja jest ograniczona, a sam wygląd wskazuje że VOTOMSy są po prostu seryjnie produkowanym, utylitarnie zaprojektowanym sprzętem wojskowym, a nie pretekstem do produkcji serii zabawek towarzyszącej emisji serialu w TV. Poza tym główny bohater nie jest nastolatkiem przeżywającym typowe problemy wieku dorastania, a jest już w pełni ukształtowanym dorosłym żołnierzem i z tego też względu fabuła jest bardziej dojrzała i skomplikowana.
„Armored Trooper VOTOMS” można polecić każdemu, kto nie jest przekonany do „Gundamów” i/lub po prostu chce obejrzeć porządną, klasyczną anime w klimatach science-fiction, która broni się nawet po trzydziestu latach od daty swej premiery.
Nie zamierzam pisać o trzęsieniu ziemi w Japonii, a o tym co wygaduje się w mediach w temacie awarii w elektrowni atomowej w Fukushimie. Jak słyszę bzdury w stylu "wybuch atomowy", czy porównywanie do Czarnobyla i bomb atomowych w Hiroshimie i Nagasaki to mnie skręca. Przede wszystkim wybuch jądrowy w elektrowni jest niemożliwy – prędzej eksplozja o charakterze chemicznym, co faktycznie mieliśmy okazję zaobserwować.
Reaktory w Fukushimie zostały wyłączone – problemem jest tzw. ciepło powyłączeniowe – reaktor to nie grzałka do wody, musi trochę czasu upłynąć, zanim wystygnie, gdyż trwa jeszcze rozpad atomów krótkożyciowych pierwiastków radioaktywnych i zwykła bezwładność termiczna rdzenia. Przyczyną obecnej sytuacji jest totalna awaria systemów chłodzenia – na wskutek zniszczenia generatorów na diesel przez falę tsunami. W żadnym wypadku nie jest to stopienie się rdzenia w czasie trwającej na całego reakcji łańcuchowej i pożaru ponad tysiąca ton grafitu, jak to było w 1986 roku w Czarnobylu.
Poza tym, wracając do polskich mediów mielących Najsztubowskie "gówno w betoniarce": co ma wspólnego nie wybudowana elektrownia atomowa w Polsce z elektrownią atomową w Japonii, która ma bardzo poważne problemy po nie spotykanym wcześniej w dziejach trzęsieniu ziemi? Rozumiem, pytania o bezpieczeństwo energetyki jądrowej są zawsze na czasie, ale takie mielenie tematu, połączone z nakręcaniem psychozy nagłówkami i półkomemtarzami (patrz ilustracja powyżej) jest po prostu chore i dezinformujące.
Prawdziwą tragedią jest to, że najprawdopodobniej zginęło ponad 10 000 ludzi – więcej niż w 1995 roku w Kobe. Ta liczba, podobnie jak skala zniszczeń materialnych bardziej oddziałują na moją wyobraźnię w tej chwili. A co do samych Japończyków, to powiem tyle, że ten naród zachowuje się z godnym podziwu spokojem, połączonym z dobrą organizacją i pracowitością, będąc przy tym oswojonym z katastrofami naturalnymi od stuleci.
Bardziej mnie przejmuje to, że w Libii, o której świat już szybciuteńko zapomniał, Kadaffi rozgniata rebeliantów – efekty czego będą bardziej odczuwalne w Europie, min. poprzez kryzys humanitarny i falę uchodźców. Dlatego nie mam zamiaru sobie zawracać głowy medialną histerią w sprawie Fukushimy, który wygląda tak, jakby tam z morza wyłoniła się Godzilla (stąd tytuł notki).
W nawiązaniu do wczorajszej notki na temat remilitaryzacji Japonii, i geostrategicznej sytuacji w rejonie Pacyfiku dziś postanowiłem zaprezentować film pt. "The Pacific Century: Big Business and the Ghost of Confucius". Jest to jeden z odcinków rewelacyjnego serialu dokumentalnego pod tytułem "The Pacific Century", nakręconego na podstawie pracy zbiorowej pod tym samym tytułem. W poniższym filmie pokazano wpływ filozofii konfucjańskiej na współczesne dzieje krajów Azji Południowo-Wschodniej i Japonii, w szczególności na podejście tych krajów do zagadnień gospodarczych i społecznych:
Twierdzenie, że świat się zmienia jest truizmem, a często to, co uważamy za rzecz trwałą potrafi nagle odejść w mrok dziejów.
Historia uczy nas że stałą cechą sceny międzynarodowej jest zmiana układu sił, a w ciągu dziejów na miejsce starych mocarstw przychodzą nowe. Ruchy na scenie międzynarodowej mogą być albo powolne niczym ruch płyt tektonicznych, lub wręcz przeciwne, bardzo gwałtowne, np. w wyniku wojen i kryzysów.
Tu chciałbym polecić lekturę znakomitej książki Paula Kennediego „Mocarstwa Świata Narodziny. Rozkwit. Upadek”, gdzie autor prześledził prawidłowości rządzące losem mocarstw na przestrzeni ostatnich 500 lat, gdzie jednym z wniosków jest to, iż kryzys imperium zaczyna się problemów gospodarczych.
Kiedyś (przełom lat 80-90-tych) była modna teza o „Wieku Pacyfiku”, czyli o tym, że eurocentryczny układ świata, w którym to światowe centrum gospodarcze i globalne kierownictwo polityczne było skupione w rękach państw znajdujących się nad Atlantykiem (Europy i USA) przechodzi w ręce basenu Pacyfiku, czyli krajów Azji Południowo-Wschodniej, USA i Japonii. Za tą teorią stał dynamiczny rozwój gospodarczy krajów tego regionu, słynnych „Azjatyckich Tygrysów” (Tajwanu, Malezji, Singapuru itp.), powojenna odbudowa Japonii, nazwanej „gospodarczym supermocarstwem” przez Kissingera, oraz uśpiona potęga Chin, wybudzająca się po wiekach marazmu dynamicznym rozwojem gospodarczym. Rozwój gospodarczy był efektem specyficznej dla tego regionu świata mieszanki konfucjańskiego systemu wartości, stawiającego dobro ogółu nad prawa jednostki, oraz „państwowego kapitalizmu”, polegający na kontroli rządu nad gospodarką i powiązania elit rządowych z biznesowymi w ramach idei traktowania kraju jak jednej wielkiej rodziny. Konsekwencją tego stanu rzeczy było pogodzenie się prostych pracowników z niskimi płacami, w ramach oszczędzania na poczet przyszłości, co czyniło ich firmy bardzo konkurencyjnymi na światowym rynku.
Kryzys azjatycki końca lat 90-tych mocno podkopał tę teorię, a prymat USA wciąż jest niezachwiany. Tylko to państwo dysponuje decydującym głosem w kwestiach bezpieczeństwa w zapalnych punktach globu, w tym samym obszarze wschodniej Azji, czego przykładem jest problem Afganistanu i Pakistanu, czy nuklearnych zbrojeń Korei Północnej. Wbrew zapowiedziom, potęga gospodarcza Japonii nie przełożyła się na jej wpływ na bieg światowej polityki, czy nawet na proces decyzyjny w międzynarodowych instytucjach finansowych. Przykładem na to niech będzie fakt, iż w latach 90-tych Japonia zaakceptowała wypracowany w ramach MFW neoliberalnego „konsensusu Waszyngtońskiego”, mimo iż ten kłócił się z „państwowym kapitalizmem”.
Jednak sposób w jaki funkcjonują stosunki międzynarodowe wykazuje pewne trwałe cechy, opisywane przez realistyczną szkołę stosunków międzynarodowych. Po pierwsze, aktorami są ciągle państwa. Po drugie, relacje między nimi są w dalszym ciągu kształtowane przez kwestie bezpieczeństwa. Po trzecie, ważnym pojęciem jest „dylemat bezpieczeństwa”. Oznacza to, że zbrojenia w jednym państwie, i zmiany w doktrynie wojennej powodują na zasadzie reakcji analogiczne działania w innych państwach, oraz ewentualnie tworzą sojusze słabszych przeciw silniejszym. Założeniem takiego modelu jest brak dominującej siły, trzymającej wszystko w ładzie na zasadzie hegemonii i przywództwa, oraz brak struktur ponadnarodowych.
Teraz po kolei. Nikt nie zagwarantuje nam tego, że powiązania handlowe i integracja międzynarodowa usuną dylematy bezpieczeństwa, co widać nawet tu, w Europie. „Twarda” polityka, realizowana środkami militarnymi i dyplomatycznymi jest wciąż istotnym elementem sceny międzynarodowej – państwa dalej oddziałują na siebie poprzez czynniki militarne, wciąż szukają sposobów na zapewnienie sobie tref wpływów i bezpieczeństwa dla swych interesów. Integracja gospodarcza w rejonie Pacyfiku, mimo istnienia APEC i ASEAN jest zdecydowanie mniej zaawansowana niż w Europie, gdzie istnieje Unia Europejska i Europejski Obszar Gospodarczy
Względne osłabienie USA, pełniącego rolę globalnego hegemona bez wątpienia będzie sprzyjało przekazaniu pałeczki w tej dziedzinie nowym potęgom azjatyckim, przynajmniej w skali regionalnej. Jak wspomniałem wcześniej, spadek znaczenia Ameryki jeszcze nie jest na tyle silny, aby można było mówić o znacznej zmianie układu sił, ale pewien trend powoli się zarysowuje. Potęga danego państwa powinna być szacowana w sposób relatywny, a nie tylko absolutny. Weźmy przykład Rosji. Rosja obecnie nie jest w stanie zagrozić Europie tak jak kiedyś ZSRR, ale jest wystarczająco silna, aby wymusić swoją wole na Gruzji. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby USA były wciąż dominującą potęgą na świecie, ale jednocześnie były bezradne wobec kryzysu w Azji Południowo-Wschodniej.
Najtrudniejszym sprawdzianem dla systemu międzynarodowego są sytuacje niespodziewane i kryzysy. Co będzie gdy dojdzie do zaognienia stosunków na wskutek np. niekontrolowanego rozwoju sytuacji w Korei północnej? Co będzie, jak spór między Chinami a Tajwanem zaogni się? Można mniemać, że konkurencja między państwami regionu o zasoby naturalne (np. złoża ropy naftowej na wyspach Spratly), połączone ze wzrostem nacjonalizmu doprowadzi do niebezpiecznego przekroczenia pewnego progu. W Chinach dorasta obecnie młode pokolenie dziesiątek milionów Chińczyków dumnych ze swego kraju i jego szybkiego rozwoju i modernizacji, stanowiącego według nich ostateczne wyzbycie się upokorzenia, jakim dla Chińczyków był upadek ich kraju w XIX wieku i podporządkowanie go obcokrajowcom.
Ciekawym elementem w międzynarodowej układance obszaru Pacyfiku jest postępująca remilitaryzacja Japonii, odbywająca się za przyzwoleniem Waszyngtonu.
Japonia powszechnie kojarzy się jako kraj zaawansowanych technologii i mocarnej gospodarki oferującej światu wysokiej jakości produkty. Jednak pod tą powierzchownością kryje się aktor sceny międzynarodowej o potencjalnie dużych możliwościach militarnych.
Ten kraj formalnie posiada najbardziej pacyfistyczną konstytucje na świecie, gdzie art.9 mówi wyraźnie o zakazie posiadania sił zbrojnych wszelkiego rodzaju, oraz rezygnacji po wsze czasy z wojny jako sposobu rozwiązywania konfliktów przez Japonię. Oczywiście, bardzo szybko życie narzuciło bardziej realistyczny kurs. W 1952, jeszcze w czasie oficjalnego trwania amerykańskiej okupacji, utworzono Siły Samoobrony, które faktycznie są po prostu armią. Wojna w Korei, oraz zimnowojenna konfrontacja supermocarstw spowodowała, że USA nie miało nic przeciwko odtworzeniu armii japońskiej w nowym, ograniczonym (min.przez wynoszący 1 procent produktu krajowego brutto budżet obronny i brak zdolności ofensywnych) kształcie.
Od 11 Września Japonia wspomagała NATO na Oceanie Indyjskim poprzez dostarczanie paliw, samoloty Sił Samoobrony pomagały transportować żołnierzy i sprzęt koalicji, a od 2003 roku niewielka grupa japońskich żołnierzy stacjonowała w Iraku, ograniczając się jedynie do działań humanitarnych. Operacja iracka stanowiła bez wątpienia przerwanie pewnego tabu na temat wysyłania żołnierzy japońskich poza granice kraju w rejony konfliktów zbrojnych.
Mimo to sama armia jest jakby ciągle nieprzekonana do swojej roli, do której powoli przygotowują zwolennicy remilitaryzacji. W artykule „The Price of normalacy” znajduję anegdotyczna wzmianka o tym, że sami żołnierze nazywają swoje jednostki „miejscami pracy”, a samoloty bojowe „specjalnymi samolotami”. Udział w Iraku, mimo iż bardzo ograniczony, spowodował spadek poboru i wzrost liczby samobójstw.
Armia stara się poprawić swój wizerunek przez różne kampanie propagandowe, np. festiwale muzyczne z udziałem popularnych piosenkarek j-popu, czy komiksy (w konwencji mangi) pokazujące perypetie naiwnego, pacyfistycznego młodzieńca, który staje się prawdziwym mężczyzną po odbyciu służby wojskowej.
Od lat 80-tych zeszłego wieku Siły Samoobrony zyskały dostęp do technologii satelitarnych, a od końca lat 90-tych Japonia i USA współpracują w ramach programu tarczy antyrakietowej, co ma szczególne znaczenie w kontekście północnokoreańskiego programu atomowego i prób z rakietami balistycznymi.
O ile doktryna obronna Japonii jasno stwierdza odrzucenie posiadania broni atomowej jako środka odstraszania wroga, preferując amerykański „parasol atomowy”, a dodatkowo, mimo iż ze zrozumiałych względów (Hiroshima i Nagasaki) ten temat jest tam tabu, to Japonia posiada zasoby odpowiedniego izotopu plutonu w ilościach wystarczających do wyprodukowania co najmniej kilkudziesięciu ładunków. Opracowanie środków przenoszenia nie byłoby szczególną trudnością; Japonia rozwija aktywnie swój program badań kosmicznych, dysponując rakietami nośnymi H-2. Z doświadczeń zimnowojennych wiadomo, że tego typu środki techniczne mają podwójne zastosowanie jako rakiety balistyczne.
Eksport broni do krajów trzecich formalnie jest zabroniony, ale nawet w czasie zimnej Wojny Japonia sprzedawała tzw.technologie podwójnego zastosowania, np. nowoczesne obrabiarki, Związkowi Radzieckiemu, który wykorzystywał je później do opracowywania nowoczesnych okrętów podwodnych.
Japoński przemysł zbrojeniowy produkuje jedne z najnowocześniejszych czołgów na świecie, Typ 90 wzorowanych na niemieckich Leopardach 2, a w planach są następne konstrukcje, równie naszpikowane elektroniką i systemami uzbrojenia jak amerykańskich M1 Abrams, ustępujące jedynie konstrukcjom południowokoreańskim (mam na myśli południowokoreański czołg „Czarna Pantera”, uchodzący za najdroższy na świecie).
Lotnictwo od dawna dysponuje nowoczesnymi myśliwcami na licencji amerykańskiej (np. Mitsubishi F-2, będący specjalną wersją amerykańskiego F-16) mając w planach wdrożenie własnej konstrukcji F-X, oraz samolotami transportowymi i AWACS. Kwestią otwartą pozostaje wyposażenie w samoloty-cysterny do tankowania w powietrzu, ale jest to tylko kwestia czasu, gdy i ten sprzęt wejdzie w skład Powietrznych Sił Samoobrony.
Japońska marynarka wojenna, Morskie Siły Samoobrony, jest czwartą co do wielkości marynarką wojenną świata. Japonia intensywnie rozwija swoją Straż Przybrzeżną (głównie na wskutek tajemniczych okrętów naruszających wody terytorialne z kierunku Korei Północnej.). Agencja Obrony Narodowej została podniesiona do statusu ministerstwa, a wydatki zbrojeniowe wzrosły o 0.007 procenta, co tylko pozornie wydaje się znikomym przyrostem, biorąc pod uwagę PKB Japonii i opory w kwestii zmian polityki obronnej.
Autor tego artykułu, powołując się na inne publikacje, stwierdza że „neo-nacjonaliści” (jak określa zwolenników normalizacji) japońscy stosują taktykę „krojenia salami”; plasterek po plasterku, krok po kroku, poprzez powolne zmiany w ustawie o Siła Samoobrony, Japonia zmienia swój kurs na coraz bardziej „normalny”, t.j. armia tego kraju powoli zyskuje możliwości do przeprowadzania operacji poza granicami kraju, z dostępem do uzbrojenia ofensywnego.
Jaka będzie przyszłość? W stosunkach międzynarodowych, w celu uniknięcia niepotrzebnych konfliktów, priorytetem jest utrzymanie równowagi sił oraz tworzenie kanałów komunikacji i środków budowania wzajemnego zaufania, np. wzajemne inspekcje obiektów militarnych, informowanie o manewrach wojskowych itp. Jak wspominałem na początku, zmiany w sferze militarnej jednego kraju powodują analogiczne działania w krajach ościennych. Zbrojenia w Azji nie są niczym nadzwyczajnym, od lat widać wzrastające wydatki w tej dziedzinie, i wzrost jakościowy sprzętu używanego przez azjatyckie armie. Tak więc Japonia po prostu wpisuje się w trend trwający tak czy siak od kilku dekad w tym regionie świata. Jej odmienność polega jednak na tym, że silna, zmilitaryzowana Japonia budzi wśród państw regionu pewne obawy ze względu na trudne doświadczenia historyczne.
Ostatnie dyplomatyczne inicjatywy na linii Pekin-Tokio, mające na celu zatarcie złego wrażenia, jakie wywołała wizyta premiera Koizumiego w świątyni upamiętniającej poległych żołnierzy, w tym zbrodniarzy wojennych, świadczą o tym, że mimo wszystko obie trony podchodzą do zagadnienia w sposób realistyczny, starając się zażegnać możliwe konflikty. Japońskie społeczeństwo jest wciąż bardzo pacyfistyczne, ale trzeba pamiętać, że ten pacyfizm jest przede wszystkim rezultatem kontemplacji swoich własnych cierpień w czasie wojny, niż cierpień zadanych Chińczykom, Koreańczykom i innym narodom Azji w czasie imperialnej ekspansji Japonii, czego dowodem są Japońskie podręczniki historii. To tak, jakby Niemcy niewiele lub prawie wcale mówili o Holocauście czy agresji na Polskę, a dużo mówili o bombardowaniu Drezna i gwałtach popełnianych przez Sowietów na Niemkach.
Czy przyszła Japonia powróci na drogę ekspansji, tak jak to miało miejsce w początku XX wieku? Jest to bardzo wątpliwe. Bardziej realne jest uniezależnienie się Japonii od amerykańskiej obecności w rejonie Pacyfiku, oraz w najgorszym przypadku rozkręcenie spirali zbrojeń w regionie i wzrost wzajemnej nieufności.
Militarna niezależność będzie przekładała się na pozycje Japonii w nowej Azji, gdzie Nipponowi wyrasta konkurencja w postaci Chin, Korei i innych państw. Najnowsze inicjatywy na rzecz ekonomicznej integracji regionu polegające na stworzeniu z ASEANu, Korei Płn, Japonii i Chin Wspólnoty Wschodnioazjatyckiej, są wyraźnie inspirowane powolnym przemijaniem Pax Americana. Uzależnienie Japonii od Ameryki w sprawach bezpieczeństwa i stabilności rynków finansowych może wkrótce przeminąć – w tym kontekście normalizacja japońskich spraw wojskowych będzie naturalnym krokiem na wypełnienie ewentualnej próżni po spadku znaczenia USA.
Załączona na początku ilustracja to okładka mangi „Silent Service”, będącej popkulturową fantazją na temat „normalizacji” militarnej Japonii.
W moim cyklu prezentacji co ciekawszych i mało znanych (w Polsce) osiągnięć japońskiej animacji dziś mam przyjemność przedstawić antologie trzech krótkich filmów pod tytułem "Memories" ("Wspomnienia"), która ukazała się w 1995 roku.
Producentem i scenarzystą całości, oraz reżyserem jednej z nich jest żywa legenda japońskiej animacji i komiksu, Katsuhiro Otomo, autor słynnej mangi "Akira" i jej ekranizacji uchodzącej za klasykę swojego gatunku, która wydatnie przyczyniła się do jego popularyzacji na Zachodzie.
Jako ciekawostke można podać fakt, iż antologia ta w Japonii cieszyła się większym zainteresowaniem niż ekranizacja komiksu "Ghost in the Shell", która ukazała się w tym samym roku.
"Magnetyczna Róża"
reż. Morimoto Koji
Magnetic Rose (彼女の想いで Kanojo no Omoide)
Pierwszy film z antologii jest zgrabnym połączeniem "2001: Odysei Kosmicznej", "Obcego", "Solaris" i gotyckiego horroru.
Odpowiada ona o losach załogi kosmicznego frachtowca "Corona", która to wykonuje niewdzięczną pracę kosmicznych złomiarzy, oczyszczając Kosmos ze starych sond i wraków. W czasie rutynowej pracy, załoga odbiera sygnał SOS pochodzący z dziwnego amalgamatu kosmicznych wraków, orbitującego w bezkresnej przestrzeni.
Dwóch członków załogi penetruje to dziwadło, napotykając wewnątrz na cybernetyczne mauzoleum dawnej diwy operowej, która wciąż szuka miłości. Nanotechnologiczne iluzje i hologramy odtwarzają wspomnienia astronautów i ich skryte marzenia, zwodząc ich w śmiertelną pułapkę, z której nie ma wyjścia.
Bardzo ciekawie przedstawiono wątek na temat znaczenia wspomnień dla człowieka na tle potencjalnej możliwości ich cybernetycznego modelowania i utrwalania.
Ścieżkę muzyczną tworzy przerobiona aria operowa "Madame Butterfly".
"Śmierdziel"
reż. Tensai Okamura
"Stink Bomb" (最臭兵器 Saishū-heiki)
Drugi segment antologii jest utrzymany w formie czarnej komedii i groteski.
Oto niepozorny pracownik koncernu farmaceutycznego borykający się z zimową grypą, za namową swoich kolegów, w celu przyspieszenia kuracji bierze tabletki wyglądające na próbny lek. Potem zasypia, i budzi się następnego dnia, widząc wszystkich pozostałych martwych, na wskutek jakiegoś wypadku chemicznego.
Po skontaktowaniu się z prezesem koncernu, bierze neseser z dokumentami i próbkami, i udaje się do Tokio, nie zdając sobie sprawy, że o to sam stał się chodzącą bombą chemiczną roznoszącą śmiercionośny gaz o przykrym zapachu.
Źródłem komizmu w filmie jest nie tylko parodiowanie filmów o Godzilli i innych potworach, ale też przeciwwstawienie niepozornego bohatera naprzeciwko machiny armii japońskiej, której to groteskowa nieudolność owocujące dodatkowym chaosem i zniszczeniem. Można też między wierszami dostrzec metafore uzależnienia Japonii od Ameryki w sprawach militarnych.
"Mięso armatnie"
reż. Otomo Katsuhiro
"Cannon Fodder" (大砲の街 Taihō no Machi)
Ostatni segment, w reżyserii samego Otomo, przedstawia jeden dzień z życia rodziny mieszkającej w totalitarnym mieście, które prowadzi wojnę z niewidocznym wrogiem, poprzez nieustanne ostrzeliwanie jego pozycji skrytych za nieprzeniknioną mgłą z najprzeróżniejszych, wszechobecnych armat.
Całe życie codzienne jest podporządkowane wojnie. Dzieci uczą się w szkole, jak obliczyć zasięg strzału, kobiety produkują amunicje, a mężczyźni zajmują się ładowaniem dział, z czego ta ostatnia czynność ukazana jako rodzaj goteskowego rytuału. Zamiast fabuły, mamy tu do czynienia z surrealistyczną metaforą wojny totalnej i militaryzmu.
Obraz odbiega formalnie i fabularnie od pozostałych filmów, poprzez plastyczną wizje retrofuturystycznego miasta, nawiązującą do I Wojny Światowej i totalitarno-militarystycznej ikonografii propagandowej. Film jest wykonany w technice pojedyńczego ujęcia, dodatkowo wykorzystując efekt przestrzenności. W tle przygrywa awangardowa muzyka, będąca połączeniem elektroniki i orkiestry marszowej.
Tajemnicą poliszynela jest to, że japońska i amerykańska popkultura żyją w swoistej symbiozie. Słynna „Godzilla” powstała z połączenia amerykańskich filmów o potworach i japońskiego folkloru i mitologii, a jak na ironię Amerykanie zrobili w latach 90-tych swoją wersje Godzilli.
Bracia Wachowscy tworząc „Matrixa” inspirowali się japońskim filmem animowanym „Ghost in the Shell”, a z kolei autor pierwowzoru, mangi pod tym samym tutułem przyznał, że ściągał i rozwijał pomysły od innych (biorąc pod uwagę, że chodzi o cyberpunk i SF, to na 90% były to pomysły Amerykanów).
Japońska animacja u nas w Polsce jest obarczona pewnym niezrozumiem. Wynika to z dobrze ugruntowanego stereotypu, iż kreskówki są dla dzieci. Tymczasem animacja japońska jest robiona dla różnych grup wiekowych i obejmuje praktycznie wszystkie gatunki, w tym typowe dla produkcji fabularnych. A więc mamy filmy animowane dla dzieci, dramaty wojenne (np. „Grobowce Świetlików”), science-fiction, fantasy, komedie, romanse, „tylko dla dorosłych” itp. Inna jest też struktura rynku. Na Zachodzie „direct-to-video” jest synonimem filmów kiepskiej jakości nie wartych projekcji w kinach, w Japoni z kolei, ze względu na bardzo wczesne upowszechnienie się VHS i płyt laserowych, wytworzył się prężny rynek filmów dostępnych tylko na tych nośnikach obecnie zastąpionych przez DVD i BluRay, niewiele odbiegających jakością od produkcji kinowych, zwanych w żargonie „Oryginal Animation Video” (オリジナル・ビデオ・アニメーション, Orijinaru bideo animēshon).
W 1988 roku na ekrany kin trafił film „Polowanie na 'Czerwony Październik'”, zrobiony na podstawie powieści Toma Clancego pod tym samym tutułem. Jakłatwo się domyśleć, był niezłym hitem, i wywołał całą masę naśladownictw, zarówno tych bardzo udanych, jak „Karmazynowy Przypływ” z Denzelem Washingtonem i Gene Hackmanem, jak i kompletnie żałosnych koszmarków z wspomnianego wcześniej gatunku „direct-to-video”, z Stevenem Segalem w roli głównej.
Na przełomie lat 80-tych i 90-tych japoński rysownik Kaiji Kawaguchi, kierując się zapewnie modą na podwodne thillery, narysował mangę pt.”Silent Service” (沈黙の艦隊, Chinmoku no Kantai), która z jednej strony wywołała sporo kontrowersji (autora porównywano do skrajnie prawicowego pisarza Mishimy), a z drugiej była ulubioną lekturą japońskich parlamentarzystów. Kawaguchi nie stronił od tematyki politycznej w swoich komiksach, wydając min. w 1995 roku mangę „Eagle”, opowieść inspirowaną „Barwami kampanii”, o fikcyjnej kampanii prezydenckiej w USA niezależnego kandydata pochodzenia japońskiego.
W 1995 roku komiks „Silent Serivice” doczekał się ekranizacji w postaci OAV. Nawiasem mówiąc tytuł jest nawiązaniem do tego, w jaki sposób amerykańscy i brytyjscy podwodniacy nazywają swoją służbę, w której faktycznie cisza jest sposobem na przeżycie (okręty podwodne wykrywa się hydrofonami i sonarami).
Akcja filmu zaczyna się od zderzenia japońskiej łodzi podwodnej „Yamanami” z rosyjskim atomowym okrętem podwodnym „Romanow”. Oficjalnie cała załoga, łącznie z dowódcą Kaiedą, zginęła. Jednak Fukumachi, dowódca innego okrętu, który w tym czasie był w pobliżu ma pewne uzasadnione wątpliwości…
Okazuje się, że Kaieda żyje, i w tajemnicy, wraz ze swoją załogą, ma przejąć dowodzenie nad pierwszy japońskim atomowym okrętem podwodnym klasy „Sea Bat”, który został skonstruowany w współpracy z Amerykanami, i oficjalnie należy do amerykańskiej Floty Pacyfiku, gdyż Japonia nie może posiadać tego typu okrętów.
W czasie zaplanowanych manewrów, załoga „Sea Bat” buntuje się, nazywając swój okręt „Yamato”. Amerykanie zaczynają polowanie na ten okręt formalnie należący do nich, a jednocześnie różne frakcje w Japonii starają się wykorzystać sytuację w sposób najbardziej korzystny dla kraju, gdyż na pokładzie znajdują się obywatele tego kraju, a tajemnica projektu „Sea Bat” wyszła na jaw. W międzyczasie załoga „Yamato” zręcznie ucieka przed pogonią, upokarzając Jankesów za każdym razem przy użyciu wyjątkowo wyrafinowanych forteli. Motywem pobocznym jest niełatwa przyjaźń Kaiedy z Fukumachim, który sam stara się dociec motywów swego dawnego znajomego z akademii marynarki wojennej.
Żeby zrozumieć fabułę, trzeba mieć na uwadze, że zgodnie z konstytucją Japonia nie dysponuje siłami zbrojnymi, a jedynie Siłami Samoobrony, i w kwesti obrony jest związana z USA paktem. Dla części Japończyków ten pakt jest postrzegany jako swoiste uzależnienie Japonii od tego mocarstwa, i bez wątpienia autorzy filmu do tej grupy się zaliczają. Ogólnym tematem filmu jest chęć remilitaryzacji Japonii, nawet nie wiadomo jak pokrętnymi metodami, i za cenę zerwania stosunków z USA. Żeby nie było tak prosto, autorzy znakomicie zdają sobie sprawe z historycznego brzemienia ciążącego nad Japonią, co dodatkowo komplikuje całą sytuacje.
Warto zwrócić uwagę, iż film w miare wiernie przedstawia współczesną wojnę powietrzno-morską. Animatorzy dokładnie przedstawili samoloty patrolowe P-3C „Orion”, lotniskowce klasy „Nimitz”, fregaty „Ticoderoga”, okręty podwodne klasy „Los Angeles”, nie wspominając o okrętach japońskich Morskich Sił Samoobrony. Możemy też zobaczyć system obrony p-lot AEGIS w akcji, oraz różne torpedy i rakiety, zarówno te prawdziwe (np. pocisk woda-woda” Harpoon”) i będących efektem wyobraźni twórców (np. torpedy ogłuszające).
Można by filozofię tego filmo streścić w jednym zdaniu: my Japończycy, przegraliśmy z Amerykanami wojnę, to się odegramy na filmie, zupełnie jak Amerykanie w „Rambo” na komunistach w Wietnamie (na marginesie: w komiksie załoga „Yamato” dała też łupnia radzieckiej flocie Pacyfiku). Podstawowym przesłaniem filmu jest teza, że Amerykanie są niegodni zaufania, i Japonia powinna iść swoją drogą. Autorzy w kilku miejsca przesadzili i to ewidentnie, np. trudno sobie wyobrazić aby Waszyngton kiedykolwiek wyraził zgodę na zbombardowanie okrętu ze swoim obywatelem na pokładzie.
Inna sprawa, że mniej więcej w tym samym czasie Tom Clancy napisał powieść „Dług honorowy”, gdzie nie brakowało akcentów antyjapońskich. Można więc uznać, kładąc na szali tą powieść i na drugiej „Silent Service”, że mamy wynik 1:1 w popkulturowym załatwianiu porachunków.
Samo zakończenie filmu jednak pozostawia zasadnicze pytania bez odpowiedzi, choć może to być wynikiem tego, iż miałem okazje ogladać fansuby jedynie pierwszej części, więc powstrzymam się tu z ostateczną oceną. Inna sprawa, że moim zdaniem definitywne rozwiązanie tak poplątanej fabuły byłoby bardzo kłopotliwe dla każdego scenarzysty.
Podsumowując: wielbiciele podwodnych technothillerów, którym nie przeszkadzają Amerykanie w charakterze „czarnych charakterów” i animowana forma z pewnością będą zadowoleni z oglądania tego filmu. Dla pozostałych widzów może mieć walory filmowej ciekawostki, przynoszącej pewne informacje o polityce w rejonie Pacyfiku i dylematach Kraju Kwitnącej Wiśni.
Popzostawiam bez komentarza fakt, iż popkultura w Polsce nie potrafi zmierzyć się, tak jak amerykańska czy japońska, z poważnymi problemami społeczno-politycznymi, jedynie propagując eks-ubeków na bohaterów rodzimego kina akcji.