Blog Doktora No

Blog geeka o komiksach, filmie, anime oraz nauce i technice - A Geek's blog about anime, film, sci and tech

„Wymarłe miasta” w Chinach.

Wszyscy wiemy, że gospodarka chińska rozwija się w takim tempie, że już zdążyła wyprzedzić Japonię. Jednak rozwój w tym kraju to także, niestety, pompowanie się bańki, której przykładem jest fenomen "wymarłych" miast – świeżo postawionych osiedli, domów handlowych itp. w których to nie ma mieszkańców:

Jak widać, produkcja to jedno, a konsumpcja to drugie. Rozumiał to nawet Henry Ford, który swoim robotnikom dawał takie pensje, aby mogli kupić produkowane samochody Ford model T…

 

Wietnam i USA: bliscy a jednocześnie dalecy partnerzy.

Dawni wrogowie mogą zostać przyjaciółmi – o ile mają wspólne interesy. Tak można podsumować najnowsze trendy w relacjach wietnamsko-amerykańskich.

Kiedy słyszymy słowo „Wietnam” wtedy to na myśl przychodzi jedna z najkrwawszych wojen drugiej połowy XX wieku, którą to Amerykanie pamiętają jako wielkie upokorzenie, a w zależności od zapatrywań politycznych albo jako wojnę niesprawiedliwą albo po prostu źle przeprowadzoną. Ciągle w popkulturze amerykańskiej widać nawiązania do tego konfliktu, nie mówiąc o tym że każda współczesna wojna w którą zaangażowani są Amerykanie i która źle im idzie jest machinalnie porównywana do tamtego konfliktu.

W 1995 roku nastąpiła oficjalnie pełna normalizacja stosunków dwustronnych między Stanami Zjednoczonymi a Wietnamem, a 28 Lipca tamtego roku Wietnam stał się pełnoprawnym członkiem ASEANu. Wizyty urzędujących amerykańskich prezydentów, podobnie jak rozmowy bilateralne między dyplomatami różnego szczebla obu krajów stały się normą. Zaszłości historyczne i wciąż żywe emocje towarzyszące wojennej przeszłości, a także różnice ustrojowe mogły by być czynnikami utrudniającymi osiągnięcie wzajemnego zrozumienia i pogłębienia współpracy, tymczasem rzeczywistość przeszła najśmielsze marzenia sprzed kilkunastu lat.

Zapowiedzi szerszej współpracy na polu militarnym pojawiły się w 2006 roku a zostały skonkretyzowane w 2008 i ma ona na celu szerszy dialog strategiczny między dwoma krajami, wspólne przygotowywania do misji pokojowych ONZ, pomoc przy klęskach żywiołowych czy potencjalną sprzedaż broni oraz części zamiennych do wciąż używanego przez Wietnam amerykańskiego sprzętu, zostawionego przez Amerykanów po wojnie. Ówczesny zastępca sekretarza obrony USA, James Clad, powiedział, że Waszyngton po prostu chce rozwinąć taką samą współpracę wojskową z Wietnamem jak z innymi krajami regionu: „Byłoby błędem nazwać to jako coś bardzo bilateralnego. Mamy, na przykład, rutynową wymianę z Malajami, Indonezyjczykami, Filipińczykami i Tajami. Sądzę że jako duży członek ASEANu Wietnam coraz bardziej wchodzi w taki świat”.

Jednocześnie warto zwrócić uwagę na to, że Wietnam stara się jednocześnie brać korzyści ze współpracy militarnej z Rosją, co zresztą ma swoje korzenie w współpracy z czasów sowieckich, i obecności rosyjskiego sprzętu wojskowego w arsenale tamtejszej armii, oraz polityce zachowania pewnej równowagi między mocarstwami.

Gospodarka, czyli „sukces, wielki sukces”

Tym cytatem Ho Chi Mihna o narodowej jedności można by scharakteryzować postępy gospodarczego liberalizmu, którego początkiem była polityka doi moi, wprowadzona w 1986 roku, polegająca na urynkowieniu, prywatyzacji, kooperacji z zagranicznymi koncernami i otwarciu na świat. W 1993 roku zgodnie z danymi rządowymi blisko 60% ludności żyło poniżej granicy ubóstwa, a w roku 2004 wskaźnik ten zmalał do 20%. Współczynnik HDI (Human Development Indicator) wynosi 0,725 i plasuje Wietnam na 116 miejscu w rankingu światowym w tej dziedzinie, i na 61 miejscu (na 111 miejsc) w rankingu „Worldwide Quality-of-life Index” magazynu „The Economist”.

Wiele „prywatnych” przedsiębiorstw jest w istocie przedsiębiorstwami których właścicielami są członkowie partii oraz ich krewni i znajomi. Elity partyjne z biegiem czasu zaczynają przekształcać wietnamski kapitalizm w rodzinne przedsiębiorstwo. Trzeba mieć na uwadze, że model „państwowego kapitalizmu” jest powszechny w krajach nowouprzemysłowionych (NIC) tego regionu i był podstawą ich sukcesu gospodarczego. Podobne wielkie konglomeraty powstawały w Korei Południowej (koncerny Hyundai, Samsung, Daweoo itp.) i mogą przykładami na fundamenty azjatyckiego kapitalizmu opierającego się na rodzinnych firmach, blisko związanych z rządem.

Widać też podobne scalenie się sfery rządowej i biznesowej, oraz biurokracji państwowej. Można się spotkać z komentarzem, że ideałem Partii komunistycznej Wietnamu jest zapożyczony z Francji model „gaulistowski”, w którym to silna partyjna elita wyznacza cele i koordynuje działania prywatnego biznesu i rządu (również opanowanych i kontrolowanych przez partię).

Rozwój gospodarczy Wietnamu jest istotnym kontekstem rozwoju stosunków bilateralnych i relacji z innymi krajami regionu.

Bezpieczna przystań dla U.S. Navy

Jedną z charakterystycznych objawów współpracy amerykańsko-wietnamskiej są wizyty amerykańskich okrętów wojennych w porcie wybudowanym przez samych Amerykanów na potrzeby wojny.

Mimo iż wizyty amerykańskich okrętów w wietnamskich portach stały się czymś normalnym, to jednoczenie wprowadzono ograniczenia tychże wizyt do jednej w roku, przy zapewnieniu identycznych praw do zawijania do portu dla okrętów chińskich. Mimo tego ograniczenia Amerykanie mają potencjalny zalążek do stworzenia trwałej i bezpiecznej przystani, która może być przydatna na okres kryzysu.

Trzeba pamiętać o tym, że na wskutek żelaznych praw rządzących stosunkami między mocarstwami, ekspansja Chin będzie dotyczyła zwiększania swoich możliwości w dziedzinie projekcji siły na morzu, w celu zabezpieczania szlaków handlowych i (współcześnie) przewozu surowców strategicznych (min. ropy) drogą morską (tą prawidłowość wykazał już pod koniec XIX wieku admirał Mahan w pracy „Influence of Sea power upon history”).

Współpraca Wietnamu i USA jest środkiem na skontrowanie tych ambicji. Amerykańska polityka wykazuje wyraźny trend w zawieraniu sojuszy między państwami regionu w celu realizacji klasycznej polityki „containment” („powstrzymywania”) wobec potencjalnych regionalnych ambicji Chin w tym regionie świata. Bez wątpienia Wietnam jest beneficjentem „Pax Americana” w regionie, gdyż stabilność gwarantowana przez Amerykanów odciąża ten kraj w tym wymiarze polityki zagranicznej.

Warto wspomnieć, że Chiny nie mają szczególnej sympatii wśród narodów Azji i Pacyfiku. Tylko 10% Japończyków, 21% południowych Koreańczyków i 27% Indonezyjczyków w badaniach przeprowadzonych przez Chicago Council on Global Affairs wyraziło się pozytywnie o Chinach jako potencjalnym regionalnym przywódcy Azji.

Pamiętajmy, że Chiny i Wietnam mają wiele punktów spornych i zaszłości, wystarczy przypomnieć krótką, ale krwawą wojnę graniczną między tymi dwoma krajami z 1979 roku. Współczesnym przykładem na tarcia niech będzie rywalizacja o wpływy w Laosie, czy spór o Wysp Spratly, które są punktem spornym między wszystkimi państwami tego regionu, zaognionym z powodu istniejących tam złóż ropy naftowej i gazu, bardzo potrzebnych szybko rozwijającym się gospodarkom „azjatyckich tygrysów” i Chin.

Po lewej: dawna mapa wysp Spratly ukazanych jako część Wietnamu, po prawej część tego archipelagu na starej mapie jako część Chin.

Ocieplenie w klimacie lekkiej paranoi

Mimo zadziwiającego postępu w rozwoju stosunków dwustronnych nie wszystko idzie jak po maśle. Profesor Ta Minh Tuan z Dyplomatycznej Akademii Wietnamu wymienił wśród czynników utrudniających wzajemne relacje zagadnienia z dziedziny praw człowieka, większy priorytet USA na stosunki z innymi krajami regionu oraz dziedzictwo wojny (np. wciąż na terenach spryskanych w czasie wojny herbicydem „Agent Orange” rodzą się dzieci z wadami wrodzonymi będącymi efektami działania toksycznych chemikaliów). Jako czynniki stwarzające okazje do współpracy profesor Tuan wymienił min. brak problemów związanych z proliferacją nuklearną czy wspólne zainteresowanie przeciwdziałaniu klęską żywiołowym i zmianom klimatu.

Na portalu „Asia Times Online” autor podpisujący się nickiem The Hanoist wymienia przypadki nieufności władz Wietnamu do niektórych oficjeli amerykańskich. I tak pod koniec 2008 roku odmówiono przyjęcia attaché wojskowego do ambasady USA w Hanoi z powodu jego pochodzenia. Mowa o pułkowniku Patricku Reardonie, urodzonym w Wietnamie i adoptowanym przez amerykańską parę gdy był jeszcze niemowlęciem. Innym przykładem na podejrzliwość władz wietnamskich niech będzie odkładanie wizyty tamtejszego ministra obrony narodowej Quang Thanha w grudniu 2009, ze względu na różnice w politbiurze KPW na temat celu tejże wizyty.

Sam minister obrony narodowej uchodzi za osobę o zapatrywaniach prozachodnich, podczas gdy jego zastępca gen. Nguyen Chi Vinh za istotne uważa więzi z Chinami i raczej niechętnie patrząc na bliższe związki z USA. Widać więc, że Wietnam zachowuje się dwuznacznie w stosunkach z USA, co jest jest z jednej strony wynikiem podejrzliwości w sprawie tego jakie idee mogą przyjść z Ameryki w czasie np. wspólnego szkolenia personelu wojskowego. Po prostu partia komunistyczna boi się o swój ideologiczny monopol w kraju, ale z drugiej strony geopolityczne realia wyraźnie podpowiadają zbliżenie z USA w celu równoważenia Chin.

Ta dwuznaczność jest dobrze zilustrowana wietnamskim powiedzeniem: „Zbyt blisko Chin i tracisz państwo, zbyt blisko Ameryki i tracisz partię”. Jak sugeruje Hanoist, będziemy mogli się spodziewać cyklicznego ochładzania i ocieplania wzajemnych stosunków.

Źródło ilustracji: Wikipedia.

Do poczytania:

Ian Bremmer: The rise of Vietnam

Bloomberg.com: Vietnam, U.S. Will Expand Military Links, Hold Talks Next Year

Ta Minh Tuan: The Future of Vietnam-U.S. Relations

Rola zagranicznej współpracy gospodarczej w wietnamskich reformach doi moi

The Hanoist: Vietnam’s guarded US embrace

„Stulecie Pacyfiku: Wielki biznes i Duch Konfucjusza”

„Stulecie Pacyfiku: Wielki biznes i Duch Konfucjusza”

W nawiązaniu do wczorajszej notki na temat remilitaryzacji Japonii, i geostrategicznej sytuacji w rejonie Pacyfiku dziś postanowiłem zaprezentować film pt. "The Pacific Century: Big Business and the Ghost of Confucius". Jest to jeden z odcinków rewelacyjnego serialu dokumentalnego pod tytułem "The Pacific Century", nakręconego na podstawie pracy zbiorowej pod tym samym tytułem. W poniższym filmie pokazano wpływ filozofii konfucjańskiej na współczesne dzieje krajów Azji Południowo-Wschodniej i Japonii, w szczególności na podejście tych krajów do zagadnień gospodarczych i społecznych:

http://video.google.com/videoplay?docid=-6745672640363157945

Chiny a sprawa gruzińska.

Twierdzenie że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia jest tak trywialne, źe nie wypada go uzasadniać. Niedawno przeczytałem artykuł autorstwa chinskiego eksperta Yu Bina w "Asia Times" pt. "China still on-side with Russia", który jest tego przykładem.

Mowiac skrótowo, pan Yu Bin pisze w nim o przyczynach powsciagliwoci Chin w czasie kryzysu w Osetii. Według niego Chiny są bez wątpienia beneficjentami obecnej sceny międzynarodowej, dlatego więc od lat w obliczu konfliktów, czy to ostatnio w Gruzji, czy gdzie indziej, neutralność i powściągliwość jest naturalnym wyborem.

Dla Yu Bina relacje w ramach szanghajskiej Organizacji Współpracy są po priostu normalne i nic poza tym, "w przeciwieństwie do NATO SzOW nie stanowi bloku militarnego, gdzie członkowie są odpowiedzialni z wzajemną obronę". Z pewnością dla Rosji na rękę byłoby powstanie "anty-NATO", jednak zarówno wymienione przez Yu Bina pryncypia polityki zagranicznej Chin, w połączeniu z nieudanym włączeniem Iranu do tej organizacji przekreślają tą wizję.

W oczach Yu Bina Rosja i Zachód sa jednościa, a zimną wojne, podobnie jak dwie wojny światowe nazywa "wojnami domowymi Zachodu". Z naszej perspektywy Rosja nie jest częścią Zachodu, a upadek imperium radzieckiego był okazją dla nas, aby wyrwać się spod dominacji rosyjskiej. Opinia tego Chińczyka nie dziwi, gdyż skoro nie bierze on pod uwagę różnic pomiędzy nami a Rosją i sprzecznych interesów geostrategicznych, więc próby ucieczki Gruzji w kierunku Zachodu są nieczytelne, podobnie jak interesy Polski i innych krajów chcących zdywersyfikować swoje źródła energii. W artykule pojawia się pogląd gdzie koniec imperium radzieckiego jest ostateczny, a kraje zachodnie, min. poprzez rozszerzanie NATO traktują Rosje jako wroga.

Nie wiem, na ile pan Yu Bin spędził czasu na studiowaniu problematyki naszego regionu, ale w naszej perspektywie od końca zimnej wojny trwa cicha batalia o nowy system bezpieczeństwa w Europie. Rozszerzanie NATO i UE jest środkiem mającym na celu utworzenie wspólnoty bezpieczeństwa krajów Europy, a więc takiej, gdzie wysoki stopień instytucjonalizacji, połączony z ładem ekonomicznym i wspólnym systemem wartości zapewnia wieczysty pokój.

Ze zrozumiałych względów Rosja nie może być członkiem ani UE ani NATO, forma strategicznego partnerstwa i multilateralnej współpracy, np. w formie Partnerstwa dla Pokoju, jest w tym wypadku jedyną opcją, ale co zrobić w sytuacji, gdy Moskwa chce odrestaurować swoją strefę wpływów, traktując zachowanie sąsiadów jako niesubordynacje?

Niestety, Rosja wybrała drogę odbudowy imperium, a autorytaryzm idzie w parze z tym zjawiskiem, gdyż demokracja jest spoiwem państw wspólnoty atlantyckiej, a Rosja postawiła się poza tym systemem. Dodatkowo fala demokratyzacji wygasła, a Amerykanie utknęli w Iraku i Afganistanie, a Unia Europejska przeżywa kryzys własnej tożsamości. Innym problem jest to, źe autokratyczne rządy Wschodu interpretują "kolorowe rewolucje" i inne tego typu wydarzenia za rodzaj mieszania się w wewnętrzne sprawy.

Na Zachodzie nikt nie potrzebuje zimnej wojny z Rosją, Rosja zaś stara się ugrać conieco, zanim kryzys demograficzny, i osiągnięcie maksimum wydobycia ropy i gazu nie pogorszą obecnej sytuacji. Dla Chińczyków zaś zachodnia troska o demokracje i system bezpieczeństwa oparty na obecności USA w Europie jest abstrakcją, nie wartą zaogniania stosunków z Rosją, dlatego więc nie wydaje mi się, abyśmy mogli liczyć na pomoc Pekinu w tej sprawie – takie przymeślenia mi się nasuwają

Granie grami w polityce.

Pan Konrad Godlewski w swoim wpisie pobolewał co nieco nad tym, że Tybetańczykom grozi zaszufladkowanie, na wskutek chińskiej propagandy, do kategorii „terrorystów”, i co za tym idzie kompromitacja w oczach zachodniej opinii zagranicznej. Z tego co wiem, powszechny stereotyp Tybetańczyków raczej odbiega od tego, a słowa oficjalnych czynników z Pekinu są traktowane z dużą dozą nieufności.

Jednak nie o tym mam zamiar napisać. Pan Godlewski zauważył, że w popularnej grze z serii „Command&Conquer” walka toczy się pomiędzy USA, Chinami i islamistami z GLA, z czego gra święci braterstwo broni między Chinami a USA w walce ze wspólnym wrogiem spod znaku zielonej flagi. Pan redaktor insynuuje, że jest to przesłanka do tego, że na Zachodzie pewni ludzi zrównają Tybetańczyków z Al-Kaidą…

Czy Zachód kupi bajkę o tybetańskich terrorystach?

To się dopiero okaże. Są niemniej pewne podstawy, by przypuszczać, że dla niektórych obywateli państw Zachodu wszyscy “terroryści” to jedna parafia – Baskowie, Palestyńczycy, Kurdowie, Ujgurzy, Czeczeni, Tybetańczycy…

Niedawno grałem sobie w grę strategiczną “Command & Conquer: Generals”. Zaczyna się od terrorystycznego ataku atomowego na Pekin. Przeprowadza go Global Liberation Army (GLA), taka niby-Al-Kaida. Chińczycy wypierają wroga z Xinjiangu, a potem gonią „Ali Babę” po państwach Azji Środkowej.

W drugiej części gry, wcielamy się w GLA i dajemy opór Chinom, by w finalnym etapie zdobyć Kosmodrom Bajkonur i ostrzelać świat toksycznymi rakietami.

W etapie trzecim ratujemy Ziemię niszcząc stolicę GLA. Tym razem dowodzimy siłami USA, ale w odpowiednim momencie przychodzi bratnia pomoc z ChRL. Terroryści środkowoazjatyccy zostają pokonani…

Ta gra nie jest made in China.

Ciekaw jestem, jak Pan Godlewski wyobraża sobie sprzedaż gry w Chinach, w której gracz „kropi” z amerykańskich czołgów do chińskich… Z grami komputerowymi miałem do czynienia już dość dawno temu, i aktualnie nie mam czasu na granie, ale pozwolę sobie zauważyć, że w dawnych czasach gry np. wojenne były bardzo „amerykanocentryczne”, wystarczy wspomnieć takie tytuły jak „M1 Tank Platoon”, „F-19 Stealth Fighter”, „Team Yankee”, „F-15 Strike Eagle” etc. etc. które to niezmiennie fabułę opierały na kropieniu w Sowietów lub w coś na Bliskim Wschodzie.

Zrzut z gry „F-15 Strike Eagle II”, rok wydania: 1991, producent: „Microprose”.

Pomijając kwestie geopolityczne, sympatie polityczne odbiorców odgrywają istotną role w zbycie danej gry. Słyszałem no tym, że zrobiona na kanwie „Pustynnej Burzy” i obfitująca w nawiązania do amerykańskich powodzeń i niepowodzeń na Bliskim wschodzie gra „Desert Strike” doczekała się protestów i bojkotów…

Swego czasu grałem przez Internet z pewnym Chińczykiem w FreeCiv. Tamten facet wybrał sobie jako nacje Chiny, podczas gdy ja któryś z krajów europejskich. Jedną z postaw sukcesu danej gry jest możliwość identyfikacji gracza z nią i jej bohaterami.

Mówiąc krótko: wyciąganie wniosków na podstawie fabułek gier komputerowych, które mają przede wszystkim bawić i dobrze się sprzedawać, jest co nieco śmieszne. Armia amerykańska firmuje grę „Americas Army”, Hamas, Hezbollah i Al-Kaida oraz Iran wydają swoje gry… I co z tego? Globalni gracze na rynku gier muszą robić gry takie, jakie będą podobać się każdemu, w tym Chińczykom i Arabom. Proszę mi wierzyć, w krajach arabskich popularne są dodatki do strzelanin 3D, w których gracz jest po stronie przeciwników Amerykanów w Iraku i Afganistanie (ciekawostka: w Iraku popularnością cieszy się pewna gra, gdzie można wcielić się w irackich policjantów i żołnierzy, i dać łupnia sadrystom czy al-Kaidzie).

P.S. Jak by ktoś miał pytania o moje zdanie na temat „solidarności z Tybetem” itp. to powiem krótko: trzeba było tym myśleć, kiedy MKOL przyznawał Pekinowi organizacje olimpiady 2008. A teraz to jest musztarda po obiedzie.