Blog Doktora No

Blog geeka o komiksach, filmie, anime oraz nauce i technice - A Geek's blog about anime, film, sci and tech

Eject! Eject!

Kiedy widzę to co się dzieje w blogosferze w temacie tragedii w Smoleńsku, to mnie normalnie szlag trafia.

O to pewna grupka bloggerów i dziennikarzy jątrzy nieustannie twierdząc z uporem maniaka że przyczyną katastrofy prezydenckiego Tu-154 był zamach przeprowadzony przez Rosjan. Wymyśla się najprzeróżniejsze dziwaczne i fantastyczne hipotezy, od zagłuszania systemu GPS po rozsiewanie sztucznej mgły, od bomby na pokładzie po rozstrzeliwanie pasażerów przez OMON. Oczywiście nigdy nie można w przypadku takich katastrof wykluczyć umyślnego działania osób trzecich, ale ten postulat został przez tych ludzi podniesiony apriorycznie do rangi głównej przyczyny.

Stawiam roboczą hipotezę, że zwolennicy tezy o rosyjskim zamachu robią (często nieświadomie) to po to,  aby zdelegitymizować Komorowskiego i PO. Chcą mieć mit polityczny, taki jak „birthersi” (zwolennicy tezy, że Barrack Obama nie urodził się na amerykańskiej ziemi) w USA, do walki politycznej.

Trudno nie mieć niepokojących skojarzeń z innymi mitami politycznymi, znanymi z historii, np z „Legendą o ciosie w Plecy” (Dolchstosslegende) z weimarskich Niemczech, według której to armia niemiecka mogła wygrać I Wojnę Światową, ale „cios w plecy” zadali jej liberałowie, komuniści, socjaldemokraci, Żydzi itp. podpisując pokój z Ententą.

Takie mity są szkodliwe: mogą ośmielać radykałów, niepotrzebnie polaryzują nastroje, mogą uniemożliwiać autentyczne dojście do prawdy, w skrajnych przypadkach mogą być nawet zarzewiem przemocy. Najbardziej dobijające jest to, że dzieje się to akurat w sytuacji, gdy PiS zachowuje się bardzo w porządku i ma szanse odzyskać część elektoratu centrowego.

Prawda jest taka, że jedną z wielu przyczyn katastrofy jest był bałagan, jak w Polsce, tak i w Rosji. Sam fakt że wizyta dla Rosjan nie miała charakteru oficjalnego jest skandalem, podobnie jak trwające całe bite dwa lata groteskowe kłótnie o samolot rządowy między prezydentem a premierem. W kraju szybko debata polaryzuje się na dwa obozy: na „ufologów-spiskologów” i tych co twierdzą, że niby wszystko jest jest w porządku (a nie jest).

Na zakończenie: Gazeta Polska (która ostatnio napisała, że samolot prezydenta wysadzono bombą paliwowo-powietrzną, co jest totalną bzdurą) na swoim blogu publikuje takowe rysunki satyryczne, które dobrze oddają nastroje wśród części elektoratu PiS:

Śmiać się czy płakać? Poziom Wojewódzkiego a rebours

W świetle tego szaleństwa każdy rozsądny blogger, komentator itp. powinien, tak jak pilot spadającego samolotu, nacisnąć dźwignię katapulty i odciąć się od tego wszystkiego. Eject! Eject!

Do poczytania:

http://blogpress.pl/node/4160

http://romank.salon24.pl/180699,to-mogla-byc-eksplozja

http://patrykgorgol.pl/2010/05/wypadek-w-smolensku-zdrowego-rozsadku-ubywa/

http://patrykgorgol.pl/2010/04/kpiny-z-prawdy/

http://lotnictwo.net.pl/3-tematy_ogolne/15-wypadki_i_incydenty_lotnicze/24626-2010…

Trzęsienie ziemi w Polsce

Najpierw jest trzęsienie ziemi. A potem napięcie wzrasta – podobno powiedział kiedyś mistrz suspensu Alfred Hitchcock. Tragedia w Smoleńsku jest właśnie takim trzęsieniem ziemi dla nas wszystkich. Ale to dopiero początek.

W jakim kierunku pójdą sprawy? Przypomina mi się dialog z "Parku Jurajskiego", gdzie jeden z bohaterów, matematyk, wyjaśnia teorię chaosu na prostym przykładzie kropli spływającej po zewnętrznej stronie dłoni w kierunku totalnie przypadkowym.

Konsekwencje dla naszej sceny politycznej, w szczególności dla PiS, są w tym momencie determinowane przez przypadek.

Jak zauważył Przemysław Mandela, ta tragedia to egzamin dojrzałości dla nas wszystkich pod każdym względem, która moim zdaniem objawia się rozsądnym zachowaniem w niespodziewanej sytuacji.

Test dojrzałości dla debaty publicznej i mediów.

Może odrobimy teraz szybko lekcje poprawności debaty publicznych. Nie można sprowadzać dyskusji do ataków osobistych, demonstracyjnego picia "małpek", akcentów klozetowych ("prezydent przysiadywał w toalecie", "trup na wrotkach"), drwin w stylu "jaka wizyta, taki zamach" itp. Media były prezydentowi nieprzychylne, nawet w doborze zdjęć i fotografii na strony gazet i strony internetowe, nie mówiąc o złośliwych dowcipach i pogwarkach w radio i telewizji.

I nagle, po straszliwej tragedii, okazuje się, że "nagle" Lech Kaczyński był po prostu normalnym człowiekiem.

Ludzie to widzą. I starzy i młodzi i także ci ci co nie interesują się polityką. Widzą tych samych ludzi, co wcześniej straszyli polskim Putinem, "kartoflem", mściwym "przykurczem" itp. co teraz łączą wyrazy współczucia, i prześcigają się w kondolencjach i refleksjach. I nie ma co się dziwić potem, że Monika Olejnik zostaje zrugana gdy próbowała zapalić znicz przed Pałacem Prezydenckim. Na własne oczy widziałem i słyszałem dyskusje w stylu "oj, jak żył to wszyscy tak go mocno krytykowali, a teraz go doceniają".

Przy tym nie twierdze, że nie ma przykładów autentycznego "nawrócenia". Po prostu nie chce mi się wierzyć w autentyczność i trwałość takowego u wszystkich tych, co jeszcze niedawno gardzili Lechem Kaczyńskim.
 

Ale kiedy minie żałoba narodowa, gdy ofiary zostaną pochowane, znowu wrócimy do bierzączki. I znowu będziemy mieli nawalankę. Nie mam bowiem złudzeń co do poziomu debaty publicznej i klasy politycznej w naszym kraju.

Po 11 Września wszyscy współczuli Amerykanom. Dwa lata potem większość świata znienawidziła Amerykanów za wojnę w Iraku – to tak dla wyrazistego przykładu, pokazującego że gdy upływa czas, ludzie wracają do porządku dziennego po tragedii. 

-Co to takiego?
 -Zapomniałem…

Pierwsze sygnały powrotu do "zimnej wojny domowej" już widać w postaci protestów przeciwko złożeniu pary prezydenckiej do krypty na Wawelu.

Test dojrzałości dla PO

Mam nadzieje, że Palikot czy Niesiołowski czują choć odrobinę wstydu. Przecież to PO nakręcało ich ustami język debaty nastawiony na pokrętne insynuacje, deprecjonowanie osoby i urzędu itp. Ale, mam duże wątpliwości – z historii wiemy na pewno, że ludzie są nie uczą z niej.

PO ma teraz to co chciało mieć od dawna czyli pełnie władzy. Nie ma już prezydenta, który rzekomo blokował inicjatywy rządu wetowaniem ustaw. Widać niestety, że stare nawyki szybko wracają: dopiero co zwolniono szefa PISM, i są przecieki, że trwają poszukiwania w kancelarii prezydenta słynnego aneksu do raportu o rozwiązaniu WSI.

Pokus przed PO jest całe mrowie: zwolnione jest stanowisku prezesa NBP i IPN, a jak wiemy wobec tych dwóch instytucji Platforma miała swoje plany.

Kampania prezydencka będzie bardzo smutna, jako że prowadzona w cieniu tragedii. PO może narazić się zarzuty, że prowadzi politykę i kampanię "po trupach" w dosłownym tego słowa znaczeniu.

Test dojrzałości dla PiS

Nie mogę sobie wyobrazić, jak Jarosław mógł by prowadzić dalej partię po tak straszliwej stracie swojego brata Lecha. Sytuacja w której znajduje się PiS przypomina wspomnianą wcześniej teorię chaosu; teraz wszystko może się zdarzyć. 

Z jednej strony śmierć prezydenta Kaczyńskiego może stać się czymś w rodzaju mitu, na podobieństwo do zabójstwa prezydenta Johna F. Kennediego. Dla lewicy amerykańskiej stał się on symbolem niespełnionych nadziei, ucieleśnieniem amerykańskich demokratyczno-liberalnych wartości, kojarzonym z wizją podboju Kosmosu, silnym państwem i rozsądną dyplomacją, w opozycji do Lyndona Johnsona, Wietnamu, Richarda Nixona i Watergate. Słyszałem komentarze, że jednym ze źródeł sukcesu Barracka Obamy była próba kapitalizowania tego mitu, podobnie jak u innych kandydatów na prezydenta USA z ramienia Demokratów.

Oczywiście z drugiej strony, bałagan, dezorganizacja i kryzys przywództwa są jak najbardziej realne, podobnie jak rozpad PiS. Ta partia straciła najważniejszego kandydata na prezydenta i czołowych posłów.
 

Test dojrzałości dla blogosfery

Niestety, mam tu mam bardzo złe przeczucia. Kiedy widzę co się dzieje na blogach i komentarzach, to włosy mi dęba stają.

Tak czy siak, niezależnie od ustaleń komisji, są w niej ludzie co już znają prawdę o tragedii. To tak jak z 11 Września: zwolennicy spiskowych teorii też znają swoją prawdę, i nie ma sensu z nimi dyskutować. Obawiam się że w przypadku naszej tragedii będzie podobnie: ci co wierzą że Kaczyńskiego zamordowali Rosjanie, nie uwierzą w żadną wersje odmienną od ich poglądu. Niezależnie od wyników badań.

Teraz każdy wyrażający sprzeciw wobec tych teorii będzie traktowany jako rosyjski agent, zdrajca narodu itp. Sądząc o tym że że za wersją spiskową bez dowodów opowiadają się prominentni bloggerzy, zdaje sobie sprawę że tymi słowami skazuję się na wykluczenie w środowisku.

Nie uważam Rosjan za w 100% wiarygodnych, ale obecnie jakakolwiek wersja zdarzeń kolportowana w mediach i internecie jest niewiarygodna, bo dopiero co rozpoczęto komisyjne badania, które będą trwały całe miesiące. Prędzej bym oskarżał Rosjan o próbę zatuszowania nieudolności obsługi lotniska, niż zabójstwo prezydenta.

Zaznaczam, że dobrze że się zadaje pytania, także te dotyczące najmniej prawdopodobnych wersji wydarzeń, ale po tak naprawdę ma sens teoretyzowanie i wyciąganie pochopnych wniosków, nawet gdy jeszcze nie otwarto ostatniej "czarnej skrzynki"?

Jest to po części zrozumiałe, ze względu na emocje, pod wpływem których ludzie potrafią desperacko chwytać się czegokolwiek. Po masakrze w szkołę w Biesłanie niektórzy rodzice płacili niemałe pieniądze pewnemu szarlatanowi, co obiecał im że wskrzesi ich dzieci.

Bloggerzy! Zachowajcie rozsądek! Nie dajcie się się ponieść syreniemu śpiewowi szarlatanów oferujących łatwe wyjaśnienie tej tragedii!

Do poczytania:

http://mariusz.fryckowski.salon24.pl/170097,mozliwe-przyczyny-katastrofy-samolotu-rzadowego-tupolew-154m

http://blog.rp.pl/lisicki/2010/04/13/zaloba-i-kicz-pojednania/

http://blog.rp.pl/magierowski/2010/04/13/premier-dymisjonuje-szefa-pism-czyli-„badzmy-razem”/

http://blog.rp.pl/janke/2010/04/12/czy-platforma-nie-ulegnie-pokusie/

http://blog.rp.pl/gociek/2010/04/14/kto-gra-wawelem/

Ułuda internetowej rewolucji, cz.2

W poprzednim odcinku napisałem:

Od czasu upowszechnienienia się Internetu, blogów, serwisów społecznościowych itp. panuje powszechne przekonanie że o to idzie nowe; kolejna rewolucja przy pomocy której nasze społeczeństwo stanie się bardziej demokratyczne praworządne itp. O to nowe media internetowe mają stanowić „piątą władzę” rozliczającą elity z nadużyć i niekompetencji oraz wyręczać dziennikarzy w dostarczaniu informacji publiczności, która oprócz tego będzie mogła wpływać na proces legislacyjny i decyzyjne przez sieć. Słowem – krok ku cyber-utopii.

Następnie pozwoliłem sobie przytoczyc tezę pana Morozowa na temat cyberhedonizmu, który moźna streścić w jednym zdaniu: nowe osiągnięcia techniki przekładają się w pierwszym rzędzie na nowe formy rozrywki, niż na aktywność społeczno-polityczną.

Słynna uwaga prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego o internautrach popijających piwko i szukających pornografii (w kontekście sprowadzenia rytuału wyborczego do głosowania przez internet) pewnie dlatego wzbudziła tak powszechne oburzenie, bo była… w znacznej mierze prawdziwa.

Kultura polityczna w Polsce nie sprzyja partycypacji politycznej, podobnie jak w Chinach, gdzie odsetek internautów-cyberhedonistów jest wyższy iniż w USA (!):

(przepraszam za jakość, to slajd z odczytu pana Morozowa)

Mechanizm cyberhedonizmu jest powszechny, i nie ogranicza się przecież tylko do Chin. Jak dowodzą badania większość internautów w Polsce w internecie szuka przede wszystkim rozrywki, pod którą teź podpada przyjmowanie tzw. śmieciowych newsów (np. plotki ze świata gwiazd). Weźmy pierwsze z brzegu wyniki badań:

Rozrywka i seks – czego szukają dzieci w internecie

„Youtube, Google, Facebook oraz sex to najczęściej wyszukiwane słowa kluczowe podczas surfowania przez dzieci po bezkresie internetu, wynika z raportu firmy Symantec.”

http://di.com.pl/news/28099,0,Rozrywka_i_seks_-_czego_szukaja_dzieci_w_internecie.html

Czego Polacy szukają w Sieci?

„67 proc. badanych deklaruje, że Internet służy głównie jako źródło informacji oraz narzędzie do kontaktu z innymi. Większość osób pracujących przed komputerem nie wyobraża sobie pracy bez dostępu do Internetu i komunikatorów. (…) Kolejna aktywność polskiego internauty to poszukiwanie rozrywki, czytanie plotek i ciekawostek ze świata. Internetowi ciekawscy stanowią, aż 65 proc. badanych. Koncentrują się oni wokół serwisów społecznościowych, jak Nasza Klasa; plotkarskich oraz portalach bazujących na ciekawostkach w Internecie, np. wykop.pl.”

http://www.internet.senior.pl/153,0,Czego-Polacy-szukaja-w-Sieci,6911.html

Czego szukają Polacy w Internecie?

„Choć świadomość istnienia portali społecznościowych ma 53 proc. Polaków, to korzysta z nich jedynie 31 proc. Szukamy w nich przede wszystkim rozrywki, kontaktów towarzyskich i ciekawostek. Dlatego największym zainteresowaniem Polaków cieszą się portale takie, jak: Nasza Klasa, Grono.net, Fotka.pl, My Space.com czy portale randkowe.”

http://www.proto.pl/informacje/info?itemId=68616&rob=Czego_szukaja_Polacy_w_Internecie?

Polityka w internecie? Są ciekawsze rzeczy

Tylko co czwarty internauta czyta w sieci artykuły dotyczące polskiej polityki, a stronę internetową prezydenta przez ostatnie pół roku odwiedziło ledwie 1 proc. badanych.

http://wyborcza.pl/1,75478,7222448,Polityka_w_internecie__Sa_ciekawsze_rzeczy.html

Ostatnie 5 lat to okres wzrostu znaczenia blogów w dyskursie publicznym. Powinno to bardzo cieszyć, gdyż wprowadza to bardzo potrzebną różnorodność

Istnieje poważny konflikt interesów pomiędzy dziennikarzami mediów tradycyjnych a bloggerami (co pokazała afera Kataryny) jak i też poważne problemy natury prawne z cyklu „czy bloggerowi przysługują te same prawa co dziennikarzowi”.

Dla uściślenia: poprzez „blogger” rozumiem osobę nie będącą dziennikarzem, politykiem czy inną osobą z „głównego nurtu” udzielającego się na internetowych blogach. Powód takiego rozróżnienia jest oczywisty: dla tych osób internet jest po prostu jeszcze jednym medium, którym się kontaktują z audytorium. Dla bloggerów – ex definitione jedynym.

Nie stoje na stanowisku, że blogi mogły by zastąpić media tradycyjne. Uważam za to, że są ich dobrym uzupełnieniem.

Profesionalni dziennkarze są dalej potrzebi, podobnie jak profesionalne redakcje. Bloggerzy rzadko kiedy mają tyle powiązań i kontaktów co zawodowcy. Pod względem prawnym ich sytuacje mniej korzystna, a do tego nie mają dostępu do takich samych zasobów, szczególnie finansowych. Czy można sobie wyobrazić bloggera który by za własne pieniądze, biorąc całe ryzyko na siebie itp. pojechałby do kraju ogarniętego wojną? W USA wiadomo mi o przypadku dziennikarza Steve’a Vincenta, który w Iraku prowadził blog „In the Red Zone”, co zresztą przepłacił życiem.

Większość blogów to, niestety, felietonistyka średniego poziomu. Owszem, blogi mogą być źródłem informacji niszowych, specjalistycznych (co dobrze widać po blogach o tematyce naukowo-technicznej) i niepopularnych, ale mogą być też źródłem plotek, pomówień, histerii i sensacjonalizmu. Wiele razy widziałem na blogach wyrywanie wypowiedzi i treści z kontekstu, nadmierne ekscytowanie się sprawami drugoplanowymi, nadmierną emocjonalność czy po prostu zwykłą złośliwość. Zaznaczam, że nie mam tu na myśli ani konkretnych bloggerów, ani konkretnych portali blogowych czy opcji politycznych; niniejsze obserwacje mają charakter uniwersalny.

Mroczną wizją przyszłości może być sytuacja w której z jednej strony na wskutek updku etyki dziennikarskiej i ogólnej tabloidyzacji media staną się (a może już są?) wytwórniami bezwartościowej papki nie przekładającej się w żadnym stopniu na informowanie o życiu publicznym w kraju, a z drugiej strony Internet stanie się zbiegowiskiem cyberhedonistów kompletnie nie zainteresowanych rzetelnymi informacjami, oraz małych wspólnot, z których każda będzie żyła w swoim światku, ze skrajnie ograniczonym spojrzeniem na rzeczywistość, kisząc się w smrodzie grupowego myślenia, sekciarstwa i paranoi.

c.d.n.

Ułuda internetowej rewolucji, cz.1

Od czasu upowszechnienienia się Internetu, blogów, serwisów społecznościowych itp. panuje powszechne przekonanie że o to idzie nowe; kolejna rewolucja przy pomocy której nasze społeczeństwo stanie się bardziej demokratyczne praworządne itp. O to nowe media internetowe mają stanowić "piątą władzę", rozliczającą elity z nadużyć i niekompetencji oraz wyręczać dziennikarzy w dostarczaniu informacji publiczności, która oprócz tego będzie mogła wpływać na proces legislacyjny i decyzyjny przez sieć. Słowem – krok ku cyber-utopii.

Niestety, w praktyce ten mit drastycznie pryska, szczególnie w zderzeniu z reżimami autorytarnymi, które niby miały by być rozsadzane przez nowe technologie.

Eugeny Morozow pochodzi z Białorusi, przez kilka lat pracował w organizacji pozarządowej zajmującej się promowaniem demokracji i praw człowieka na w tym kraju, tak że z użyciem Internetu i serwisów społecznościowych. Obecnie prowadzi bloga na Foreign Policy, gdzie pisze często na temat wpływu Sieci na aktywność polityczną, wykorzystując doświadczenia zebrane przez w czasie swojej pracy, które to stały się podstawą do napisania książki w której autor twierdzi min. że paradoksalnie Internet umacnia dyktatorskie reżimy zamiast je osłabiać.

Swoje argumenty i spostrzeżenia zawarł w odczycie pt. "Czy Internet jest tym, czego obawiał się Orwell?" wygłoszonym w ramach programu TED Talk, który można obejrzeć tu:

Argumenty pana Morozowa można streścić następująco:

  • Na Zachodzie istnieje mit "iPodowego liberalizmu" tj. złudnego przeświadczenia, że upowszechnianie się technologii informacyjnej automatycznie rozszerza i promuje demokracje, nie tylko poprzez dostęp do nieocenzurowanych informacji ale poprzez poprawę "ekonomii protestu" tj. ułatwienie przeprowadzenia takowego.
  • Często myli się zamierzony cel użytkowania technologii od prawdziwego. Posiadanie coraz to nowych środków komunikacji wcale nie nie sprzyja prawom człowieka i demokracji. Media są tylko narzędziami i to w jaki sposób będą użyte zależy od użytkowników (np. w Rwandzie stacje radiowe podjudzały do ludobójstwa, zamiast do niego zniechęcać)
  • Dyktatury nauczyły się wykorzystywać internet do swoich celów np. poprzez trening prorządowych bloggerów i komentatorów, wykorzystywanie serwisów społecznościowych do autoinwigilacji (np. powiązania pomiędzy poszczególnymi osobami widać jak na dłoni w Twitterze),  nie mówiąc o starym, sprawdzonym triku z wentylem bezpieczeństwa, czego przykładem może być tzw. "autorytarna deliberacja" (rozpraszanie odpowiedzialności poprzez "konsultacje społeczne" w Sieci, pozory demokratyzacji poprzez fora internetowe itp.).
  • Cyberhedonizm vs. cyberaktywizm – internet jako nowe "opium dla mas" – zdecydowana większość użytkowników Sieci jest zainteresowana znajdowaniem w niej rozrywki (gier, obrazków,dowcipów, filmów, pornografii itp.), a nie nauką czy aktywizmem.
  • Pozorność aktywizmu w sieci: wgranie blog znaczka i bannerka jakiejś akcji okazuje się być często ostatnim krokiem poczynionym przez "aktywistów". Dotyczy to nie tylko aktywności politycznej, ale po prostu jakiejkolwiek, so skarykaturyzował poniżej rysownik J.J. McCullough:

-Bardzo się przejąłem tym trzęsieniem ziemi w Pakistanie. Wrzuciłem guzik do dotacji dla Czerwonego Krzyża na blog i stronę i nawet podpis na forum…
-O, fajnie, a ile dałeś?
-Dałem?

Pan Morozow podaje bardzo ciekawy przykład z życia na pacyfikacje nastrojów przy użyciu Internetu. Swego czasu wśród chińskich internautów wzburzenie wywołała informacja o śmierci jednego z więźniów, przy czym władze jako oficjalną przyczynę śmierci podały "uderzenie w głową o ścianę w czasie zabawy w chowanego z współwięźniami", co było skrajnie nieprzekonywujące.

Od razu zaczęto na forach internetowych i portalach krytykować wersje oficjalną. Mogło by się wydawać, że chińskie władze zareagowałyby cenzurowaniem i wycinaniem nieprzychylnych i niewygodnych komentarzy w Sieci, ale zamiast tego zareagowały nieoczekiwanie, ogłaszając gotowość do udzielenia wizyty przez wybraną grupę ochotników z bloggerów. Zgłosiło się pięćset osób, wybrano do delegacji pięcioro, po czym ta piątka zgodnie stwierdziła po wizycie w więzieniu że wszystko w tym ośrodku jest w porządku.

Oczywiście wszelkie zapowiedziane inspekcje i wizyty, tym bardziej w wykonaniu osób niedoświadczonych i nieprzygotowanych są raczej kiepskim sposobem na dowiedzenie prawdy.  Reszta przyjęła to wyjaśnienie z zadowoleniem (bo jak tu nie ufać innym bloggerom, takim jak my?) i sprawa ucichła.

Gdyby Chińczycy uciekli się do cenzury – jak twierdzi pan Morozow – sprawa stała by się jeszcze bardziej głośna, gdyż fakt cenzury tylko by udowodnił, że sprawa faktycznie cuchnie i że władza chce coś ukryć. A tak, sprawa uległa szybkiej, bezbolesnej pacyfikacji.

c.d.n.

W następnym odcinku: w demokracji z internetową rewolucją wcale nie musi być lepiej…