Seria „Status7” („Breakoff”, „Overload”), Robert Adler i Tobiasz Piątkowski
Do komiksu jako sposobu spędzania wolnego czasu mam spory sentyment, po części dlatego, że jako dzieciak uczyłem się czytać na „Kajku i Kokoszu”, „Funky Kovalu”, i innych krajowych komiksach (w tym „Thorgalu”, który był tworzony przez Polaka za granicą) na przełomie lat 80-tych i 90-tych XX wieku. Potem przyszły czasy przemian, i na rynek trafiły komiksy o amerykańskich superbohaterach i francusko-belgijskie (np. fenomenalna „Wieczna Wojna” Marvano i Haldemana), które skutecznie zalały rynek komiksowy, wypierając rodzime produkcje.
Poza undergroundem rodzimy komiks odżył dopiero na przełomie lat 1999 – 2005, gdy „coś drgnęło” i w głównym nurcie znowu pojawiły się komiksy napisane i narysowane przez Polaków, co niestety miało też już swój koniec u progu drugiej dekady:
Mimo wszystko wychodzi na to, że krajowy komiks w PRL miał się lepiej niż teraz: http://t.co/d6S2KUP3
— DoktorNo (@doktorno) October 7, 2012
Na wiosnę 2014 roku Twittera obiegła wiadomość, że o to można przeczytać, zupełnie za darmo, serie „Status7” autorstwa Adlera i Piątkowskiego, wydawaną albumowo w latach 2003-2005:
Najlepszy polski cyberpunk w postaci komiksu jest za darmo w sieci. Nie szanuję jak ktoś nie czytał! #status7 http://t.co/a4D41CkGpS
— Tomek Drabik (@quaz9) March 11, 2014
Trochę czasu minęło, zanim mogłem zająć się lekturą, tak więc z pewnym poślizgiem spisuje swoje wrażenia poniżej.
Na początku zaznaczam, że jestem w pełni wyrozumiały wobec ograniczeń techniczno-organizacyjno-finansowych przed którymi stali autorzy (min. drukowanie po raz pierwszy w nieistniejącym już magazynie „Reset”, adresowanym do specyficznej „subkultury” graczy i ogólny upadek rodzimego komiksu w Polsce), rozumiem też wymagania konwencji i fakt że seria powstała na przełomie lat 90-tych zeszłego wieku i lat dwutysięcznych, jak i faktu że po polskim komiksie za wiele nie można się spodziewać. Naprawdę! Mimo całej mojej przychylności z czystym sercem nie mogę w pełni zgodzić się z entuzjastycznymi recenzjami tego komiksu.

Bez wątpienia rozmach i staranność w kreowaniu świata przedstawionego, wartka sensacyjna akcja, oraz znajomość konwencji są mocnymi atrybutami serii.
Pierwszy problem to nierówne wykonanie. Zdarzają się kadry wyglądające jak pokolorowane szkice, ale z drugiej strony wytłumaczeniem może być cykl wydawniczy „Resetu” oraz nabieranie doświadczeń przez twórców, gdyż jakość plansz (i fabuły) uległa w „Overload” zdecydowanej poprawie w stosunku do pierwszego albumu.
Nie będę opisywał fabuły, z uwagi na fakt że oba komiksy są udostępnione przez autorów za darmo w sieci, powiem tylko tyle że „Breakout” to typowa historyjka z McGuffinem i „skokiem życia” z obowiązkową demolką-strzelaniną w finale (gdzie ilość zużytej amunicji równa się tej użytej przez nasze wojsko w Afganistanie przez 10 lat) prezentująca świat z perspektywy futurystycznych „mentów”, a „Overload” to ćwiczenie z powielania schematów amerykańskich filmów akcji, ze scenariuszem opartym na „tykającej bombie” (również z obowiązkową demolką-strzelaniną w finale) i motywem gliniarza naginającego przepisy i „federalną policją” przejmującą śledztwa.
Tu dochodzimy do drugiego mankamentu: „Breakout” i „Overload” są pełne bezrozumnego naśladowania i zapożyczeń serwowanych czytelnikowi w tempie karabinu maszynowego. Zauważalnie Adler i Piątkowski najlepiej czują się się w formule kompletnie losowego absurdalnego dowcipu (co pokazały ich albumy z serii „48 Stron” oraz short „Gołota kontra Predator”) opartego na nawiązaniach do popkultury i czego popadnie. Mnie osobiście to po prostu męczy na dłuższą metę; po co mam oglądać scenki i dialogi znane mi z filmów, gdy może bym chciał czegoś bardziej oryginalnego a nie łatwe do rozszyfrowania postmodernistyczne cytaty…? Styl rysunku zresztą często nawiązuje do japońskiego komiksu (np. sposób rysowania twarzy postaci, warto wspomnieć że Robert Adler ma na swoim koncie – nieukończoną – mangę „Brygada P.E.W”), i amerykańskiego (niektóre kadry przypominają „Sin City”).
Trzeci zarzut jest pośrednio związanych poprzednim, a jest nim miejsce akcji a dokładnie służąca za niego wizja Polski w przyszłości. Otóż naśladownictwo w wykonaniu autorów wyprodukowało futurystyczną Warszawę, która przypomina futurystyczne Tokio, co jest bez sensu ze względu na różnice w gęstości zaludnienia i geografii między Europą Środkową a Japonią…

Zwracam uwagę, że autorzy nie byli zbyt subtelni w pokazywaniu źródeł swej inspiracji.
Pal licho geografie i demografię, następny problem jest taki, że owa sceneria jest tak umowna ze można by spokojnie zmienić nazwę miasta i imiona bohaterów, na dajmy na to, amerykańskie, i nie zrobiło by to fabule żadnej różnicy. A to już bardzo zły znak, bo jaki jest sens tworzenia tej historii w realiach Polski? A przecież cały pomysł na komiks polegał na tym, aby akcje osadzić właśnie w Polsce…
O ironio źródła naśladowanie przez Adlera i Piątkowskiego (min. „Akira”, „Ghost in the Shell”) z powodzeniem usadzały futurystyczny, dystopijny i cyberpunkowy gatunek zapożyczony z USA w realiach japońskich do tego stopnia, że fabuła wynikała bezpośrednio z konkretnych wydarzeń historycznych i konkretnych realiów politycznych. To, że można by było podobnie zrobić w przypadku serii „Status7” jakoś uszło uwadze autorów…
Postać detektywa Górskiego, będącego bohaterem „Overload”, jest następnym przykładem na złe podejście autorów do budowy świata przedstawionego (czytaj: rzucania na kupę wszystkiego co się da). Górski jest jest Afro-Polakiem, z polskim nazwiskiem, a nic więcej o nim nie wiemy (poza tym co robi w fabule), mimo iż jego obecność to ewidentny znak przemian w futurystycznym społeczeństwie, które stało się bardziej zróżnicowane. Niestety, zamiast okazji do zarysowania świata przedstawionego, mamy postać dekoracyjną, umieszczoną tylko po to, aby była i nawiązywała do amerykańskich filmów min. „Shafta” (no bo do czego innego?).

Niezły sprzęt, jak na peryferyjny kraj Europy.
Tak poza tym, to niestety, ale nasza część świata ma charakter peryferyjny i/lub półperyferyjny, i nie jesteśmy centrum technologicznym i gospodarczym świata, i z tego względu „przeszczepy” z USA i Japonii są bez sensu… Już lepiej konieczność dostosowywania konwencji do lokalnej specyfiki wyczuł Rafał. A. Ziemkiewicz (pomińmy na chwilę w tym miejscu jego konserwatywno-nacjonalistyczne poglądy) w „Pieprzonym losie Kataryniarza”, w którym ze swojej politycznej perspektywy skarykaturował polską rzeczywistość lat 90-tych w konwencji cyberpunkowej.
Mimo tych wszystkich wad komiks jest chyba jednym z niewielu rodzimych komiksów gatunkowych (a tu trzeba przyznać, że tu nie ma dużej konkurencji) nie będących adaptacjami, którego twórczość naprawdę dołożyli starań aby przedstawiony świat był konsekwentny w swej wewnętrznej logice i dopracowany w szczegółach, w którym to rozgrywa się wartka akcja zapewniająca rozrywkę dla czytelnika.
Jak dla mnie, komiksy z serii „Status7” są pamiątka swoich czasów naznaczonych w rodzimej popkulturze naśladowaniem Zachodu (i Dalekiego Wschodu) w sposób powierzchowny, z unoszącym się duchem gierkowskiego powiedzenia „Polak potrafi” i zwykłym bezmyślnym zachłyśnięciem. W latach 90-tych mieliśmy Bogusława Linde udającego Bruce’a Willis’a i Pasikowskiego udającego Tarantino, a potem kopie zachodnich sitcomów („Świat według Kiepskich”, „Miodowe Lata”), kopie zachodnich teleturniejów, kopie zachodnich reality show, i Disco-Polo naśladujące muzykę pop z Zachodu. Trend ten został bardzo celnie wykpiony w klasycznej komedii sensacyjnej Machulskiego „Kiler”, opowiadającym o taksówkarzu który naśladuje płatnego morderce, biorąc za wzór amerykańskie filmy na kasetach VHS.
Seria „Status7” w ten trend wpisuje się w pełnym tego słowa znaczeniu, ze swoją wizją Warszawy przyszłości jako metropolii „Pierwszego Świata”, wieloetniczną obsadą dla dekoracji, erotyką rodem z popkultury Japonii, zapożyczeniami o których wspominałem parę paragrafów wcześniej, co wyraża powszechne w Polsce w ostatnich dwóch dekadach marzenie „aby u nas było tak jak w Ameryce (ale tej z Hollywood)”. W kontekście obecnego kryzysu światowego, masowej emigracji z Polski i naszego udziału w katastrofalnej wojnie w Iraku wszystko wygląda bardzo naiwnie…
Epilogiem jest to, że panowie Piątkowski i Adler nie stworzyli kolejnych albumów serii „Status7” i raczej nie wiadomo mi o ich nowych wspólnych autorskich projektach.
Profile twórców na „Gildii Komiksu”:
http://www.komiks.gildia.pl/tworcy/robert_adler
http://www.komiks.gildia.pl/tworcy/tobiasz_piatkowski
One thought on "Seria „Status7” („Breakoff”, „Overload”), Robert Adler i Tobiasz Piątkowski"
Komentarze są wyłączone.
Zęby zgrzytają od tej recenzji. Pokrótce przedstawię dlaczego:
„Pierwszy problem to nierówne wykonanie. ”
Tu się w zupełności zgadzam, zwłaszcza jeśli chodzi o manierę rysowania mimiki. Natomiast wykonanie wpisuje się w estetykę cyberPUNKu. Styl osobiście mi się podoba, młodzieńczo niedbały i zarazem energiczny – dlatego nie będę go bronił, gust to kwestia subiektywna.
„Breakout” i „Overload” są pełne bezrozumnego naśladowania i zapożyczeń serwowanych czytelnikowi w tempie karabinu maszynowego.”
Tak jakby było to coś złego.
„co jest bez sensu ze względu na różnice w gęstości zaludnienia i geografii między Europą Środkową a Japonią…”
To nie są komiksy starające się przewidzieć przyszłość w odwołaniu do rzeczywistej gęstości zaludnienia i geografii, to są komiksy które są fantazją z gatunku cyberpunku więc starają się spełnić jego założenia.
„owa sceneria jest tak umowna ze można by spokojnie zmienić nazwę miasta i imiona bohaterów, na dajmy na to, amerykańskie, i nie zrobiło by to fabule żadnej różnicy”
Tak na szybko z umownej scenerii: obligatoryjny Pałac Kultury i Nauki łącznie z parkiem Świętokrzyskim dla mniej spostrzegawczych, wielopiętrowy parking na Nowogrodzkiej, Port Praski, aleja Niepodległości między Rakowiecką a Narbutta, Czerniaków, kasy Dworca Centralnego, Bemowo… Czy autor recenzji czytał komiks czy rzucał okiem na co drugą stronę?
Są też również takie umowne rzeczy jak syrenka warszawska, TPSA, harcówka 88 hufca.
„…fabuła wynikała bezpośrednio z konkretnych wydarzeń historycznych i konkretnych realiów politycznych. To, że można by było podobnie zrobić w przypadku serii „Status7” jakoś uszło uwadze autorów…”
Nie uszło. Twórcy określili jasno że nie tworzą komiksu zaangażowanego i chcą dostarczać rozrywkę. Nie trzeba przytaczać ich wypowiedzi – wyraźnie to widać w samym komiksie. Problem znajduję w rozminięciu się celów twórców z oczekiwaniami recenzenta.
Bardzo dobrze też, że fabuła nie wynika z konkretnych wydarzeń i realiów. Jest bardziej przystępna, zwłaszcza po latach.
„Górski jest jest Afro-Polakiem, z polskim nazwiskiem, a nic więcej o nim nie wiemy (poza tym co robi w fabule),”
Pochodzi z wielodzietnej rodziny z Czerniakowa, medytuje, ma żonę o imieniu Halina, nosi pancerz wewnętrzny Huty Stalowa Wola. Po raz drugi pytam czy autor recenzji czytał komiks czy rzucał okiem na co drugą stronę?
„a nic więcej o nim nie wiemy (poza tym co robi w fabule), mimo iż jego obecność to ewidentny znak przemian w futurystycznym społeczeństwie, które stało się bardziej zróżnicowane. ”
W futurystycznym społeczeństwie, które stało się bardziej zróżnicowane, murzyn o polskim nazwisku jest codziennością i komiks nie musi przedstawiać historii życia każdej kolorowej postaci.
„Disco-Polo naśladujące muzykę pop z Zachodu”
Tu mi ręce opadły. Discopolo to piosenki ludowe i weselne zmutowane przez italo-disco i muzykę dyskotekową rosyjską ukraińską i białoruską. Ale cóż, teza o bezmyślnym kopiowaniu, do której recenzent dopasował sobie komiks, musi się zgadzać…