Dlaczego nie lubię „Gwiezdnych Wojen”?
Ostatnio na moim blogu zrobiło się kosmicznie, więc aby chwilę podtrzymać nastrój zajmę się czymś bardziej zadziornym i prześmiewczym… 😛 Od razu przechodzę do tematu, bez zbędnych ceregieli: 😈
- One są wszędzie!
Przyznam się szczerze: „Star Wars” obejrzałem dopiero kilka lat temu, mimo iż mogłem zrobić to już dawniej. I rzecz ciekawa: mimo iż pamiętną trylogię Lucasa oglądałem po raz pierwszy w życiu, to czułem się tak, jakbym już film oglądał wcześniej. Po chwili szybko skonstatowałem dlaczego: po prostu w współczesnej popkulturze jest tak od groma nawiązań do nich, że gdziekolwiek się nie obrócić, czy to mówimy o „South Park”, czy fabularnym „Asteriksie i Obeliksie”, „Głowie rodziny”, serialach i filmach komediowych (gdzie dowcipne nawiązania do popkultury są na porządku dziennym), różnych imitacjach (np. „Pan Kleks w Kosmosie” którym zamęczano moje pokolenie w wieku przedszkolnym), parodiach (np. fajne i zawsze warte obejrzenia „Kosmiczne Jaja”), „Robokurczaku”, reklamach, i wiele wielu innych, to ZAWSZE zobaczymy jakąś porcje oryginalnego materiału. Nawet idąc do supermarketu po zakupy wszędzie atakują mnie tornistry, zeszyty, pudełka śniadaniowe, zabawki itp. z gwiezdnowojennej franczyzny. Osobiście mam tego dosyć, przypomina to znajomego, który na każdym spotkaniu opowiada ciągle te same dowcipy. Na szczęście im więcej czasu upływa, tym bardziej to wszystko się wysyca i blednie…
Albo i nie, skoro news o wojnie Syrii dziennikarze okraszają nawiązaniem do Gwiazdy Śmierci. Ratunku…! 😮
- Wcale nie są tak genialne
Krótko i na temat zgodnie z tytułem podpunktu: George Lucas postanowił nakręcić „Star Wars” jako homage i nawiązanie do starych seriali klasy B o przygodach „Flasha Gordona” i „Bucka Rogersa”, które oglądał jako dzieciak w telewizji w latach pięćdziesiątych XX wieku. Jako dorosły filmowiec chciał „zrobić film dla młodych ludzi, aby wywołać w nich wrażenie” (jak powiedział dla filmu dokumentalnego „Empire of Dreams”), i tak zrodził się pomysł na „Star Wars”. Reszta to bez wątpienia pionierskie efekty specjalne i fabuła zainspirowana pracami Josepha Campella z dziedziny historii mitologii, co zaowocowało historyjką o młodym bohaterze odbywającym drogę ku samodoskonaleniu po to by pokonać Wielkie Zło, która to historia przemawiała do ludzi na całym świecie ze względu na swój uniwersalizm.
No właśnie, ten klarowny podział na dobro i zło… 🙄 Może to kwestia wieku, ale trudno mi „kupić” historie obfitującą w batalistykę i wielką politykę bez cienia ambiwalencji moralnej. 😕
Sądzę że swoisty kult tych filmów i stworzonego przez nie uniwersum wynika po prostu z nostalgii, gdyż bardzo często wielu fanów obejrzało je jako dzieci – to raz – a dwa film był adresowany do Ameryków lat 70-tych XX wieku, którzy byli pogrążeni w cynizmie po aferze Watergate, i klęsce w Wietnamie, a przy tym panicznie bali się Związku Radzieckiego.
I tu nagle, latem 1977 roku, pojawiły się „Gwiezdne Wojny”, przynoszące bohaterów w których można było wierzyć, i których losy były odreagowaniem niepewności siebie Amerykanów co do siły USA (nieprzypadkowo prezydent Ronald Raegan nazwał ZSRR „imperium zła”) poprzez podziwianie słabych rebeliantów w walce z potężnym Imperiumi. To skojarzenie w masowej wyobraźni Amerykanów „Gwiezdnych Wojen” z odzyskaniem narodowej pewności siebie powoduje że są one ciepło wspominane, z czego to wspomnienie wydaje się przechodzić z pokolenia na pokolenie…
I tak to się kręci cały czas, bo zainteresowanie jest podtrzymywane przez kolejne gry komputerowe, książeczki, komiksy zabawki itp. bo Lucas dobrze wie, że aby zarobić musi podtrzymywać zainteresowanie swoim produktem. 😛 A skoro już zahaczyliśmy o widownie…
- Fani
Ja rozumiem, że stereotypy są fałszywe, że ironicznego i stereotypowego obrazu fanów „Gwiezdnych Wojen” z filmu „Fanboys” nie można traktować poważnie, gdyż jest ironiczny i przerysowany, ale co mam powiedzieć, gdy widzę dorosłych facetów kolekcjonujących zabawki z „Star Wars”, i obsesyjnie rozpamiętujących każdą scenę i równie obsesyjnie dyskutujących o każdym aspekcie filmu (w stylu „czy Han Solo strzelił pierwszy w kantynie do Greedo”), to trudno nie być zażenowanym…! 🙄 Nie dotyczy to nie tylko „Star Wars”, ale też „Star Treka” i chyba każdej większej franczyzny popkultury (np. japońscy Otaku, „dzięki” którym anime i manga w ostatnich latach schodzi na psy, bo producenci robią je pod ludzi mających obsesje na punkcie wielkookich dziewczynek 😡 ).
Mam na tego typu ludzi fajne określenie wymacane w sieci: „genre-locked manchildern”, czyli osoby lubujące się nurzać w obsesjach na punkcie „fajnych” trywializmów w masowo produkowanej popkulturze.
- Dwa słowa: George Lucas
Kariera Lucasa to dobry przykład na upadek z wysokiego piedestału. Zaczynał jako awangardowy filmowiec, który dorobił sobie „Amerykańskim Graffiti”, a następnie zrobił pełnometrażową wersje nagradzanej i docenionej przez krytykę etiudy filmowej („THX-1138”), i skoczył w bok, robiąc kasowy hit wszech czasów, czyli „Star Wars”, które szły pod prąd ówczesnym konwencją w Hollywood (trudno w to uwierzyć, ale wielkie widowiska fantastyczne, w szczególności SF, obfitujące w efekty specjalne, ciężko było wtedy „sprzedać” producentom), i Lucas sporo ryzykował kręcąc trzy filmy z cyklu (min. „Imperium Kontratakuje” sfinansował z kredytu zaciągniętego w banku, a nie z pieniędzy wytwórni), co jednak opłaciło się, i przyniosło mu wielomilionowe zyski.
Nie chce powtarzać się, więc po moje dalsze uwagi nt. Jego kariery odsyłam do wcześniejszej recenzji „THX-1138”. W każdym razie Lucas stał się bardziej producentem zabawek i gadżetów niż filmowcem, i dlatego prequele „Gwiezdnych Wojen” są do niczego, bo są w sumie wygenerowanymi w komputerze reklamami owych zabawek… 😛
iNa marginesie: uważam, że James Cameron miał racje mówiąc, że gdyby „Star Wars” ukazały się teraz, to by były okrzyknięte filmem antyamerykańskim, bo teraz każdy by podstawiał USA w roli Imperium