Blog Doktora No

Blog geeka o komiksach, filmie, anime oraz nauce i technice - A Geek's blog about anime, film, sci and tech

Czterdzieści lat mikroprocesora

Był mały, niepozorny i zamknięty w ceramicznej obudowie ze złoconymi stykami. Zadebiutował na rynku podzespołów elektronicznych 40 lat temu, 15 Listopada 1971 roku, i mimo swej niepozorności odegrał przełomową rolę w historii naszej cywilizacji naukowo-technicznej, porównywalną z programem Apollo. Nosił oznaczenie 4004 i był produkowany przez firmę Intel, jako "serce" prototypowego japońskiego kalkulatora. Mowa oczywiście o pierwszym komercyjnie dostępnym mikroprocesorze, opracowanym przez naturalizowanego w USA włoskiego inżyniera-elektronika Federico Faggina, od którego to zaczęło się mikroprocesorowy szał, któremu zawdzięczamy narodziny współczesnej cywilizacji informatycznej. 

Pierwsze zastosowania były raczej skromne, i ograniczały się do wspomnianych na początku kalkulatorów firmy Busicom oraz terminali dla dużych komputerów, ale już w latach siedemdziesiątych pojawiły się pierwsze prymitywne mikrokomputery, takie jak Altair 8800 i Scelbi, czy bardziej wyrafinowane maszyny Commodore PET i Apple I, a w następnej dekadzie ruszyła niepowstrzymana lawina komputerowej rewolucji, której krokami następnymi milowymi były komputery ZX Spectrum (procesor Zilog Z80, również "dziecko" Faggina), Commodore 64 (MOS Technology 6502), Apple Macintosh i Commodore Amiga (procesory Motorola 68000) i IBM PC (Intel 8086). I tak, krok po kroku, doszliśmy do współczesności, w której telefony komórkowe mogą poszczycić się wielordzeniowymi procesorami o możliwościach niewyobrażalnych 20 lat temu nawet dla ówczesnych superkomputerów. 

Schemat architektury procesora 4004. (Źródło: Wikipedia)
Należy pamiętać o tym, że procesor – obok niezbędnych rejestrów, układów kontrolnych, liczników, wewnętrznej szyny itp. składa zasadniczo się z dwóch elementów: jednostki arytmetycznej (ALU), dokonującej operacji logicznych i podstawowych działań matematycznych na liczbach (na schemacie oznaczona jest symbolem przypominającym literę "V") i jednostki interpretującej rozkazy języka maszynowego. Rewolucyjność idei mikroprocesora 4004 polegała na tym że w jednym układzie znalazły się te oba układy; wcześniej musiały być zainstalowane w komputerze osobno (np. ALU w latach 60-tych XX występowało w postaci układu scalonego 74181), co skutecznie uniemożliwiało miniaturyzacje sprzętu.

4004 był, jak przystało na pionierską konstrukcje, skromny. Miał zaledwie 4 bitową szynę danych (i na takich liczbach operował) i działał na zegarze 740 kHz, przyjmując ośmio i szesnastobitowe polecania języka maszynowego, operując na dwunastobitowej przestrzeni adresowej. Do kompletu Intel produkował min. układy 4001 (pamięć ROM), 4002 (RAM) i 4003 (rejestr przesuwny, do obsługi sygnałów wejścia/wyjścia), które razem z 4004 stanowiły kompletny system komputerowy na jednej płytce drukowanej, zwany MCS-4

Mikroprocesory 4004 nie są już produkowane od 1981 roku, tak więc ciekawscy maniacy asemblera mogą najwyżej pobawić się emulatorami 4004 dostępnymi min. na tej stronie. Pozostali mogą podziwiać podziwiać zrekonstruowane maski dla struktur krzemowych i schematy na stronie 4004.com, pamiętając przy tym o tym, że pierwsze wielkie kroki dla ludzkości są zawsze niepozorne…

P.S. Przypominam na koniec, że mówimy tu o pierwszym komercyjnym mikroprocesorze; rok wcześniej od 4004 wprowadzono bardzo zaawansowany układ scalony dla amerykańskiego myśliwca F-14, co ujawniono dopiero w 1998 roku…

Fot. na górze: Konstantin Lanzet, na licencji GNU

Uczmy nasze dzieci programowania! – c.d.

Nieco ponad rok temu napisałem, w kontekście nauczania informatyki w szkołach, że szkoła "powinna uczyć podstaw zaplecza teoretycznego współczesnej informatyki, gdyż obsługi programów użytkowych można nauczyć się chociażby z instrukcji obsługi. Dzieciaki opuszczając gimnazjum w XXI wieku powinny mieć świadomość, że cała "magia" komputerów polega na tym, że po prostu wykonują one po kolei zadane polecenia, bez ustanku licząc. Taką wiedzę może im dać tylko nauka programowania.".

Ostatnio znalazłem kolejny argument na rzecz nauki programowania w szkole, w postaci wykład Conrada Wolframa na TED Talk w Oxfordzie, poświęcony nauczaniu matematyki w szkole, jako przedmiotu wyjątkowo istotnego dla rozwoju naszej cywilizacji. Pan Wolfram twierdzi, że zamiast tępego uczenia dzieci liczenia, powinny być one uczone matematyki przy pomocy komputerów, a dokładnie ich programowania, z naciskiem na logiczne myślenie i formułowanie problemów:

Dennis Ritchie – c.d.

Taką fajną laurkę znalazłem w temacie wynalazku Ritchiego – piosenka „Write in C”, na melodie „Let it Be” Beatelsów: 

A tu stary filmik z 1982 roku z udziałem pana Richiego, opowiadający o podstawowej budowie i założeniach Unixa:

A co potrafił ówczesny Unix? Przy pomocy specjalnych tzw. głupich terminali można było pracować nad kilkoma rzeczami na raz na jednej maszynie w graficznym środowisku w stylu Macintosha. Już 30 lat temu!

Dennis Ritchie nie żyje.

Jak donosi „Computerworld”, 8 października zmarł w wieku 70 lat (ur. 9 Września 1941) Dennis MacAlistair Ritchie, wybitny amerykański informatyk, laureat Nagrody Turinga i National Medal of Technology, twórca języka programowania C i systemów operacyjnych Multics i Unix (z którego wywodzą się min. systemy Linux, Android i Mac OS X) – nieocenionych fundamentów współczesnej informatyki.

Po lewej: zdjęcie Dennisa Ritchiego na ceremonii wręczenia National Medal of Technology w 1998 roku, po prawej: rekonstrukcja ekranu systemu Unix na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku (For. Liberal Classic, na licencji GNU).

Postanowiłem uczcić pamięć Ritchiego następującym prostym programikiem w języku C:

#include <stdio.h>
#include <stdlib.h>

int main(void) {

	printf("+-----------------------+\n");
	printf("|     Dennis Ritchie    |\n");
	printf("|09.09.1941 - 08.10.2011|\n");
	printf("+-----------------------+\n");

	return EXIT_SUCCESS;
}

 

Goodbye, Apple!

Niedawno info-świat obiegła wiadomość o rezygnacji szefa Apple, Steva Jobsa ze swojego stanowiska. W różnych zakątkach Internetu słychać peany na cześć Jobsa, ale osobiście jestem sceptyczny co do okrzyknięcia go geniuszem, któremu świat zawdzięcza Bóg-raczy-wiedzieć-co w dziedzinie komputeryzacji i ogólnej zmiany świata na lepszy i do tego jeszcze "luzaka" w jeansach przeciwstawianego drętwemu "garniturowcowi" ze świata pecetów.

Dodatkowo zastanawia mnie stosowanie taryfy ulgowej przez ludzi o poglądach lewicowo liberalnych (jak pan Orliński) do kapitalisty i szefa wielkiego koncernu, który bezwzględnie maksymalizuje swoje zyski min. poprzez korzystanie z taniej siły roboczej w Chinach, zlecając produkcję iPhonów cieszącej się złą sławą firmie Foxconn, której pracownik był torturowany po zgubieniu prototypu iPhona (dla porządku: żaden producent elektroniki nie jest święty z tych samych powodów – chodzi mi o równoważność miar). Poza tym Jobs jest znany z raczej niechętnego udzielaniu się charytatywnie – resztę podobnych krytycznych obserwacji można przeczytać w "Foreign Policy"

Panowie Jobs i Wożniak z Apple’a z pewnością mają swoje zasługi, min. w wypromowaniu graficznego interfejsu użytkownika (opracowanego przez Rank Xerox dla komputera Alto), ale nawet w latach 80-tych większe zasługi od Apple’a w masowej komputeryzacji miały gorsze ZX Spectrumy, Atari, Commodore i Amigi. W latach 90-tych IBMowskie pecety, mimo iż mało estetyczne, toporne i dostosowane raczej do biur a nie mieszkań, ale jednak tańsze, wprowadziły miliony ludzi w świat informatyki i Internetu. Podobnie z telefonami komórkowymi: to Nokia a nie Apple "dało" do rąk miliardów (sic!) ludzi tanie aparaty telefonii komórkowej.

Trzonem współczesnej informatyki są otwarte standardy z których to korzysta Apple (a nie odwrotnie), dzięki którym min. mógł powstać Internet, oraz różne szare eminencje, w postaci np. Linuxa, którego to można znaleźć w wielu serwerowniach, centrach superkomputerowych czy telefonach komórkowych z systemem Android.

Jeżeli już jesteśmy przy otwartym oprogramowaniu, to trzeba wspomnieć, że dzięki niemu powstał "ekosystem" informatyczny umożliwiający każdemu łatwy start bez potrzeby ponoszenia kosztów zakupu i licencji (na marginesie: rdzeniem systemu Mac OS X jest Darwin, czyli mutacja otwartej dystrybucji Unixa FreeBSD).

"Pod maską" typowy komputer Apple w niczym nie różni się od zwykłych "pecetów" – ten sam producent procesorów (Intel) te same karty graficzne itp. – jak pokazują przykłady tzw. Hakintoshy bez problemu można skompletować zestaw komputerowy będący funkcjonalnym odpowiednikiem Maca, bez potrzeby ponoszenia większych kosztów.

Jaki jest sens kupowania drogiego sprzętu Apple, gdy można kupić jego tańszy odpowiednik, i gdy większość rzeczy jest wykonywana przy pomocy albo przeglądarki internetowej, albo ustandaryzowanych programów w stylu Photoshopa lub Microsoft Office? Dodatkowo upowszechnianie się języków skryptowych (PHP, Python), technologii maszyn wirtualnych (Java, C#), technik wirtualizacji oraz aplikacji webowych bazujących na HTML5, CSS 3 i AJAXie jeszcze bardziej niweluje różnice między platformami.

Reasumując: nie negując zasług, nie mogę powiedzieć z ręką na sercu że Steve Jobs był jakimś wielkim wspaniałomyślnym wynalazcą, wobec którego ludzkość ma jakiś wielki dług wdzięczności. Po prostu – to jeden z wielu przedsiębiorców. A reszta jego image’u – to marketing. Który jak widać skutkuje, widząc rekordowe wyniki sprzedaży iPadów, iPodów i innych iGadżetów…
 

Do poczytania:

Did Steve Jobs make the world a better place?

A History of the GUI

25 lat komputerów Amiga

Czy nauka sama z siebie jest „lewicowa”?

Ostatnimi czasy pewnym zainteresowaniem darzę pseudonaukę, medycynę alternatywną i towarzyszące im teorie spiskowe, i zauważyłem że sporo blogasków które bębnią o rzekomych spiskach na odcinku szczepień, nie mówiąc już o takich "odpałach" jak teoria chemtrailsów, ma polityczną orientację prawicową i skrajnie prawicową. Zastanowiło mnie to, i doszedłem do wniosku że tego typu światopogląd ma wyraźne skłonności do odrzucania racjonalności i dorobku nauki, oraz do myślenia w kategoriach spisków.  Pewną odpowiedzią na w.w. pytanie jest poniższy tekst z Ameryki (podkreślenie moje):

Republikanie nie lubią nauki i naukowców ponieważ są źródłem informacji niezależnych od propagandowych prawicowych młynów w stylu Fox News. Ci "wredni" naukowcy i uczeni zawsze wyskakują aby polemizować z zatwierdzonym przez Rogera Ailesa [prezesa Fox News Channel szumem informacyjnym na temat zmian klimatu, opieki zdrowotnej, pauperyzacji gwałtownie kurczącej się klasy średniej, różnorodności amerykańskich rodzin i o tym jak ważne jest finansowanie badań podstawowych, zamiast krótkowzrocznych, badań obliczonych na doraźny zysk.(…)
Można powiedzieć, że nauka od początku ma lewicowy przechył, ponieważ nie jest atrakcyjna dla prostych wierzeń w Boga, państwo, plemiennej wyższośći i innych mniej szlachetnych wytworów ludzkiej duszy, którą to prawica znajduje użyteczne do zdobycia głosów wściekłego elektoratu. [w oryginale: "get-out-the-angry-vote".

Powyższe słowa pochodzą z bloga Steve’a Silbermana, z notki poświęconej niechęci Republikanów do National Science Foundation i chęci obcięcia jej funduszy pod pretekstem oszczędności. Może to zdumiewać, że kraj, który szczyci się podbojem Kosmosu, prężnymi ośrodkami badawczymi i seryjną produkcją noblistów, posiada w sobie tak silną antynaukową opozycję. Wynika to zarówno z tego, że USA są krajem o dobrze ugruntowanym antyintelektualizmie, z fundamentalizmu religijnego istotnej części społeczeństwa, a także z dysfunkcyjnego systemu politycznego, w którym to wąskie grupy interesów, którym nie w smak są np. rządowe regulacje w zakresie ochrony środowiska itp, mają nieproporcjonalnie duże wpływy polityczne.

Amerykański konserwatywny system wartości, na który składa się kult wolnego rynku ("reganomika") i pieniądza (czytaj: "chce jeżdzić SUVem i mieszkać w McMansionie, a poza tym to pieperzyć biedaków"), oraz przeświadczenie o wyższości USA i ich misji dziejowej, w rozumieniu mocarstwowej dominacji "imperium dobra" nad światem, nie wytrzymują konfrontacji z faktami i twardą rzeczywistością. To z kolei frustruje elektorat amerykańskiej prawicy, co owocuje popadaniem jego w desperacje i skrajności. Nauka jest przez tych ludzi obdarzana niechęcią, gdyż wywraca ich system wartości, np. poprzez teorię ewolucji, która kwestionuje dosłowną interpretacje biblijnego stworzenia świata, czy wskazywanie na nierówności społeczne. Oczywiście, gdy nauka przyczyniała się do wzmocnienia siły i prestiżu państwa (np. bomba atomowa, Program Apollo, czy "gwiezdne wojny" Regana) wówczas nie budziła takich negatywnych emocji, gdyż współgrała z tymi wartościami. 

Trzeba pamiętać zespół poglądów prawicowych z definicji jest tradycjonalistyczny i niechętny zmianom, więc nauka, jako jeden z motorów zmian, jest naturalnym obiektem niechęci. W Polsce amerykański konserwatyzm jest w kanonie myśli prawicowej, i dlatego też denializm globalnego ocieplenia klimatu spowodowane przez działalność człowieka jest jak najbardziej w głównym nurcie. Ale inne antynaukowe trendy z amerykańskiej myśli politycznej, min. kreacjonizm, nie znalazły szerszego oddźwięku, poza kilkoma wiceministrami z ramienia LPR za rządów PiS. Po smoleńskiej katastrofie w pewnych kręgach wypaczanie zdrowego rozsądku (czyli teorie spiskowe) stało się wręcz cnotą, jednak nie jest to kontestowanie racjonalizmu jako takiego, a raczej dość dziwaczna forma protestu i mobilizacji politycznej. 

W każdym razie antynaukowość polskiej prawicy koncentruje się raczej w kwestiach związanych z obyczajowością i medycyną i dlatego niedawno panu redaktorowi Pospieszalskiemu zdarzyło się załamywanie rąk nad szczepionką przeciw HPV, gdyż jego zdaniem była by ona przyczyną rozwiązłości. Środowiska katolickie mocno propagują "naprotechnologię" która rzekomo jest skuteczniejsza od in vitro, a w praktyce takowa nie jest. Z kolei ponad rok temu, w czasie świńskiej grypy, prawdziwym fenomenem był skrajnie prawicowy blog grypa666 (tytuł jednego z linków na szczycie tej strony: "Razwietka Izraela i Koszer Nostra"), gdzie śmiertelnie poważnie "udowadniano" że szczepionki to wielki spisek mający na celu "depopulacje" Świata…

Jak może być w przyszłości? Biorąc jednak pod uwagę polaryzację nastrojów, asymilacje przez PiS elektoratu radiomaryjnego i radykalnego, sprowadzanie przez media dyskusji publicznej do poziomu cyrku skrzyżowanego z turniejem bokserskim, oraz metamorfozę publicystów prawicowych w furiatów z kompleksem prześladowania, to wszystko jest możliwe – także to, że w głównym nurcie znajdzie się i miejsce na antynaukę al’a Americana.

EDIT: Audycja "Hardball" z kanału MSNBC, poświęcona prawicowej walce z nauką, tu kandydatka "Tea Party" Michele Bachmann na prezydenta:

http://www.youtube.com/watch?v=MJKDh5tdgZU

Obalanie mitów denializmu globalnego ocieplenia.

Nie będę się rozwodził, dziś szybka wklejka filmików Petera Sinclaira nt. bzdur rozsiewanych przez denialistów efektu cieplarnianego spowodowanego przez działalność człowieka. I tak lecimy po kolei:

1.) „Globalne ocieplenie” na Marsie nie istnieje!

2.) Konfrontacja „rewelacji” dyżurnego celebryty denialistów, lorda Moncktona, z faktami:

3.) I najnowszy filmik, o rzekomym braku korelacji między zmianami temperatury Ziemi na podstawie odwiertów lodowych, a zawartością CO2:

Chemtrails – śmierć z jasnego nieba.

Gdyby ktoś skonstruował autentyczny miernik bzdur, to ów przyrząd trzeba by było regularnie rekalibrować – życie dostarcza nam co chwila dowodów, że ludzie potrafią uwierzyć w najbardziej absurdalne rzeczy pod słońcem. Na przykład w to, że karty do gry „Iluminatus” zawierają plan prawdziwego światowego spisku.

Ostatnio, dzięki blogowi Dehylator.wordpress.com, dostałem cynk o tym, że na świeżo postawionym prawicowym portalu Nowyekran.pl podrzucono film z wykładu pt. „Tajemnice Historia Skażenie Powietrza Chemtrails” (zachowując pisownie oryginalną widoczną na pierwszym slajdzie):


Sam wykład jest straszno-śmieszny, i nie pomaga mu ani kiepska jakość obrazu i dźwięku, ani zainteresowanie kamerzysty baraszkującym w sali pieskiem.

Na początku główny prelegent, doktor Jaśkowski, straszy słuchaczy bombą atomową, ale gwoździem programu jest wykład, o tym że smugi kondensacyjne z samolotów to tak naprawdę światowy spisek mający na celu wytrucie ludzkości i/lub kontrole klimatu poprzez rozpylanie z samolotów chemikaliów. Do tego dorzuca spisek polegający na sadzeniu genetycznie zmodyfikowanych rośliny, które mogą niby rosnąć na umyślnie zatrutej glebie. Wszystko to oczywiście spisek wielkich koncernów i rządów. Serio.

Chwila, moment. Pomyślmy o tym przez chwilę… Niezbadane są mroczne zakątki ludzkiej duszy, która uwierzy w największy bzdet. Oto powszechnie występujące zjawisko fizyczne, związane z kondensacją pary wodnej w atmosferze w wyniku kontaktu z gorącymi spalinami z silników, urasta do efektu światowego spisku, który miałby polegać na tym że do każdego samolotu pasażerskiego itp. przymocowano dysze rozpryskujące trujące ludzi chemikalia (min. aluminium). Oczywiście, według spiskologów, każdy samolot ma zapas owych chemikaliów na pokładzie, który trzeba by było uzupełniać, w związku z tym w spisku uczestniczą wszystkie lotniska i linie lotnicze na świecie. Jak każdy spisek, ten jest tak doskonały, że nikt o tym nie wie, bo idealne spiski to takie, o których nic nikomu nie wiadomo, a jak nie ma dowodów, to znaczy że zmyślnie je zamaskowano.

„OLABOGA! TRUCIZNE NA LUDZI PRYSKAJOM!!1” (Fot: Fir0002/Flagstaffotos na licencji GFDL)

Durnota tej teorii spiskowej jest łatwa do wykazania i to nie tylko na gruncie fizyki (chociażby z tego względu, że rozpryskiwanie czegokolwiek na dużej wysokości jest bez sensu, ze względu na wiatr, temperaturę itp.) czy zdrowego rozsądku (po co miano by to robić?), ale po prostu widać oczywistą ignorancje i manipulacje, objawiającą się np. doszukiwaniem się rzekomych spryskiwaczy wśród aparatury pokładowej (np. rurki Pitota) nie mówiąc o tym że za dowody wskazuje się pierwsze lepsze zdjęcia dysz w samolotach strażackich, urządzeń do zrzutu paliwa czy do tankowania w powietrzu. Jak to zwykle bywa, na zwrócenie uwagi na powyższe spiskolodzy natychmiast zaczynają mówić o tym, że w zasadzie nie każda smuga kondensacyjna to oprysk chemiczny i zaczynają dywagować nad tym, jak odróżnić tą właściwą od niewłaściwej…

Wszystko to przypomina pseudonaukę: jej cechą jest ostentacyjne lekceważenie dorobku „oficjalnej” nauki, oraz – najważniejsze – samopotwierdzanie przyjętej z góry tezy, min. poprzez wybiórcze wybieranie faktów lub wręcz manipulacje, a także blokadę falsyfikowania postawionej tezy.

Kim jest doktor Jerzy Jaśkowski? Otóż pan doktor działa w gdańskim Franciszkańskim Ruch Ekologiczny, Charytatywny, Historyczny (pisownia oryginalna) w skrócie „FRECH”, i jest człowiekiem, który w czasie swej wieloletniej działalności straszył swoich słuchaczy min. aluminium w garnkach (alzheimer), fluorem (trucie), mlekiem UHT (osteroporoza) i szczepionkami (zło absolutne, wielki spisek), przy czym jego wiedza w tej dziedzinie jest, mówiąc brutalnie, dyskusyjna, a pisane przez niego artykuły to sterty bzdur, pełne przeinaczeń i manipulacji, połączone z „ideolo” typowym dla skrajnej prawicy.  Innym razem (1990 rok) tak nastraszył bzdurami nt. promieniowania jonizującego, że Polskie Towarzystwo Fizyki Medycznej wydało oficjalne oświadczenie na ten temat. Pan doktor, w okresie świńskiej grypy, wystąpił nawet w TVP Info – nie jest to więc osoba całkowicie poza nawiasem mainstreamu:

Rekordem bzdetu pana doktora jest przeświadczenie o tym, że góry lodowe są topione przez rosyjskie i amerykańskie okręty podwodne i że w związku z tym nie ma żadnego efektu cieplarnianego:

Polecam całą masę linków i cytatów na „Blog De Bart” („sznurki” są na końcu – przy okazji pozdrawiam autora) na temat poglądów doktora Jaśkowskiego o min. teorii ewolucji, którą uważa za spisek Żydów. Tego wszystkiego nie zmyślam – pan Jaśkowski wszystko powyższe firmuje swoim nazwiskiem, co można zobaczyć na stronie FRECHu i innych zakamarkach Internetu.

Wracając do tematu: tego typu teoryjki są oczywistym importem z Ameryki, a jak wiadomo bezkrytyczne kopiowanie wszystkiego co amerykańskie jest naszą narodową domeną. W USA istnieje wystarczająco dużo dziwaków, co w połączeniu z powszechnością Internetu łatwo sprzyja rozpowszechnianiu się różnych bzdur, przy czym dodać należy do tego specyficzne uwarunkowania tamtejszego społeczeństwa sprzyjające paranoi i łatwowierności, nie mówiąc o niepokojącym trendzie eskalacji agresywnej retoryki w głównym nurcie. Przykładem na teorie spiskowe obecne w mainstreamie niech będą tezy o tym, że prezydent Barrack Obama jest kryptomuzułmaninem ze sfałszowanym aktem urodzenia.  Tak jak w przypadku chemtraili i teorii spiskowych o 11 Września, wszystko to jest bezkrytyczne przypisywane polskie blogaski polityczne, głównie o  orientacji prawicowej i tzw. „wolnościowej” (czytaj: UPR).

Amerykański plakat propagandowy z lat 50/60-tych XX w. ostrzegający przed szczepionkami na polio, fluoryzacją wody i „higieną psychiczną” (sic!) (Źródło: Wikimedia Commons).

Na polskim podwórku można pokazać przykład bloga grypa666 na wordpress.com, szeroko cytowanegy w różnych zakątkach Internetu, który w okresie pandemii świńskiej grypy był wręcz kwintesencją paranoi na temat rzekomych spisków w temacie szczepień przeciw niej. Teraz gdy ta grypa przyklapła, widać że ten blogasek to po prostu paranoidalny, skrajnie prawicowy, antysemicki zsyp, linkujący min. do stron Davida Duke’a, b. Wielkiego Maga Ku-Klux Klanu…

Trudno oczekiwać, że takie rzeczy będą powszechnie traktowane poważnie. Może więc z tego powodu nie warto się tym przejmować? Ale przecież bliżej zdroworozsądkowego centrum widać, jak przez Internet nakręca się paranoję, i nie jest to już nic nieistotnego.

Mówiąc wprost, ostatnia histeria fanatycznych zwolenników PiSu po tej katastrofie prezydenckiego samolotu w Smoleńsku, oraz późniejsze wydarzenia na Krakowskim Przedmieściu są rezultatem min. rozpuszczania spiskowych teorii popadających w fantastykę, pomieszanymi ze śmiertelnie poważnym mówieniem otwartym tekstem największych oczywistych bzdur (min. hipoteza „dwóch Tupolewów”, „inscenizacja katastrofy” czy „sztuczna mgła”, „analiza” słynnego filmu 1.24, „zamach” itp.) przez poczytnych bloggerów prawicowych (min. na portalu Salon24.pl) i media pokroju „Gazety Polskiej” i „Naszego Dziennika”. Wszystko to przebiega w myśl schematu opisanego powyżej: mamy postawioną tezę i obsesyjne jej trzymanie się w procesie samopotwierdzania. Pisałem zresztą o tym wcześniej i nie chce mi się pisać o tym raz jeszcze.

Dlaczego nie napalm?

Do poczytania:

Blog De Bart: Doktor Jaśkowski, autorytet (1)

Blog De Bart: Doktor Jaśkowski, autorytet (2)

Blog De Bart: Chemtrails: śmierć spadająca z niebios

Globalny Śmietnik: Samochód na wodę. 

Globalny Śmietnik: Samochód na wodę – zamknięcie tematu.

Foreign Policy: A Very American Conspiracy Theory

Jak zastosować @font-face?

Na początek.

Na stronach internetowych można używać fontów ("czcionek") zainstalowanych w systemie operacyjnym, pod którym działa dana przeglądarka. Swego czasu Microsoft mocno propagował zestaw fontów zwany "Core fonts for the Web" – w założeniu zawierał on kilka fontów pomyślanych jako standard, które to każdy system operacyjny (w domyśle: Windows) powinien posiadać. Oto kilka z nich:

Arial

Comic Sans MS

Courier New

Tahoma

Times New Roman

Verdana

Impact

Używamy ich w następujący sposób, w arkuszu kaskadowych stylów, z uwzględnieniem alternatyw na wypadek braku fonta:

p { 
font-family: "Times New Roman", Times, Georgia, "DejaVu Serif", serif;
}

Nie jest to dużo, ale mamy za to dobre fonty, specjalnie zaprojektowane z myślą o stronach internetowych. Niestety, jest to zestaw zauważalnie ograniczony, do tego nigdy nie możemy założyć, że końcowy użytkownik takową czcionkę posiada. W Internecie jest sporo bibliotek darmowych fontów, które to aż by się chciało zastosować na swojej stronie, a jedynym pewnym sposobem ich zastosowania jest po prostu stworzenie grafiki z tekstem i inne tego typu wynalazki. Rozwiązaniem na ten problem jest deklaracja @font-face, ujęta w specyfikacji CSS3

Import dowolnego fontu

Aby tego dokonać, a arkuszu stylów wpisujemy następujący kod:

@font-face {
  font-family: 'GunshipRegular';
  src: url('gunship2.ttf') format("truetype");
}

A następnie deklarujemy font w stylu dla danego znacznika lub klasy itp. (w poniższym przykładzie zakładamy, że jej plik jest w tym samym katalogu, co plik CSS):

h3 {
  font-family: 'GunshipRegular';
}

Co, teoretycznie, w rezultacie da nam takie coś:

LOREM IPSUM

A dlaczego tylko "teoretycznie"? Niestety, powyższa deklaracja @font-face jest różnie interpretowana przez różne przeglądarki (osadzanie fontów jest obsługiwane przez wszystkie nowoczesne przeglądarki, łącznie z najnowszą wersją Internet Explorera), i trzeba mocno pokombinować zduplikowanymi deklaracjami itp. po to, aby to chodziło tak jak chcemy. Dodajmy jeszcze do tego fakt, że zasadniczo nie ma zgody wśród producentów przeglądarek co do standardu formatu fontów. A do wyboru mamy, obok TrueType (który nie jest obsługiwany przez iPhone i MSIE), formaty WOFF, EOT (tylko MSIE) i SVG (tylko iPad i iPhone) i dobrze jest dostarczyć daną czcionkę w nich wszystkich. Widać od razu, że droga do typograficznego Eldorado nie jest usłana różami…

Na kłopoty – Fontsquirrel.com

Serwis Fontsquirrel.com jest repozytorium fontów dostępnych zarówno w formie plików TTF, jak i specjalnych zestawów, zawierających w sobie pliki fontów we wszystkich potrzebnych nam formatach, wraz z gotowym do wklejenia w nasze arkusze stylów kodem CSS. A więc szybko, łatwo i przyjemnie. Dodatkowo możemy wybrać podzestaw znaków ("glifów") w naszym foncie, co jest przydatne w sytuacjach, gdy np. nie przewidujemy narodowych znaków diakrytycznych i w związku z tym chcemy zmniejszyć rozmiar fonta.

Jak ja to robie?

Na moim blogu stosuje trzy fonty: "Gunship Regular" oraz "Droid Sans Regular" i "Droid Sans Bold", do każdej wygenerowałem samodzielnie zestaw korzystając z funkcji "@font-face generator" dostępnej na Fontsquirrel.com, umożliwiającej tworzenie w.w. opisanych zestawów dla fontów dostarczonych przez użytkownika. 

 @font-face {
	font-family: 'GunshipRegular';
	src: url('gunship2.eot');
	src: local('☺'), url('gunship2.woff') format('woff'), 
        url('gunship2.ttf') format('truetype'), 
        url('gunship2.svg#webfont') format('svg');
}

@font-face {
	font-family: 'DroidSansBold';
	src: url('droidsans-bold.eot');
	src: local('☺'), url('droidsans-bold.woff') format('woff'), 
        url('droidsans-bold.ttf') format('truetype'), 
        url('droidsans-bold.svg#webfont') format('svg');
}

@font-face {
	font-family: 'DroidSansRegular';
	src: url('droidsans.eot');
	src: local('Droid Sans'), local('DroidSans'), 
        url('droidsans.woff') format('woff'), url('droidsans.ttf') format('truetype'), 
        url('droidsans.svg#webfont') format('svg');
}

Fonty a paragraf.

Trzeba pamiętać, że z punktu czysto prawnego, osadzanie fontów na stronach internetowych jest traktowane jak ich redystrybucja, co w praktyce w przypadku fontów komercyjnych podpada pod złamanie umów końcowego użytkownika i prawa autorskiego. Aby uniknąć kłopotów, trzeba uważnie czytać licencje fontów pod kątem tego, czy ich twórcy zezwalają na ich redystrybucje przez osoby trzecie. Wątpliwości tego typu nie ma w przypadku fontów "open source" opartych na licencji GNU lub podobnej.

Takimi czcionkami są fonty dostępne na Fontsquirrel.com.

Do poczytania:

CSS @ Ten: The Next Big Thing

Expand Your Font Palette Using CSS3

Bulletproof @font-face syntax

Kino akcji za 300 dolarów.

Dziś coś znalezione na Slashdocie: według bloga dissetion.wordpress.com, rozwój techniki już teraz umożliwia kręcenie technicznie znakomitych filmów w domu, w tym tytułowy, amatorski film o superbohaterach, zrobiony przez kilku licealistów za jedyne trzysta dolarów amerykańskich. 

Reasumując: jeszcze w tej dekadzie będzie możliwe tworzenie grafiki komputerowej na poziomie "Avatara" w czasie rzeczywistym a już teraz amatorzy mają do dyspozycji technologie na poziomie tej dostępnej zawodowcom parę lat temu. Jednak w sytuacji zdemokratyzowania się technologii brak dobrego aktorstwa i wizji staje się coraz bardziej zauważalny.

Swego czasu miałem okazje oglądać amatorską parodie Star Teka pt. "Star Wreck", zrobioną przez grupę obrotnych Finów, gdzie ten problem był dobrze widoczny, nie mówiąc o tym że dowcipy i gagi były na nim kiepskie, jeśli nie wręcz toaletowe. Zresztą czy kilkanaście lat temu sam fakt posiadania przez amatora tradycyjnej kamery filmowej 35mm z obiektywem anamorficznym Panavision gwarantował stworzenie przez niego dobrego filmu? Oczywiście że nie, i w takim razie dlaczego technologia cyfrowa miała by być inna?

Faktem jest, że rewolucja cyfrowa na pewno wstrząśnie światem filmu, takim jakim go znamy, ale upadku samej idei systemu studiów filmowych nie byłbym taki pewien. Wystarczy zobaczyć dla porównania blogosferę: początkowo wszystkim się wydawało, że faktycznie realizuje się cybernetyczna utopia, gdzie jeden blogger może rywalizować z zawodowym dziennikarzem z mainstreamu. Po latach się okazuje, że bloggerzy nie zawsze mają coś ciekawego do powiedzenia a profesjonalizm dziennikarzy jest nie do zastąpienia, w efekcie w Internecie najlepiej trzymają się prężne portale redagowane przez zawodowców, jak HuffingtonPost.com.

Nowsze wpisy → ← Starsze wpisy